Czułym okiem przyglądam się światu. Bardzo osobiście bądź z dystansem opowiadam o twórczym wyrażaniu siebie, o spotkaniach oraz inspiracjach arteterapeutycznych i fotograficznych.
Od czasu operacji budzę się bardzo wcześnie. Przeważnie to moje przebudzanie się było spowodowane bólem. Spanie na plecach nigdy nie było u mnie naturalne. Jestem z tych, co się wiercą, więc automatycznie tak robiłam i się budziłam, by ojojać brzuszek. Dziś było inaczej. Nie bolało. Obudziłam się. Wytrwałam odruch zajrzenia na media społecznościowy. Za to sięgnęłam po zeszyt do porannych stron (narzędzie, które Julia Cameron zaleca w swojej książce „Droga artysty”, czy „Nigdy nie jest za późno na nowy początek”). Oczyściłam się z myśli dnia wczorajszego. Pozwoliłam im się wylewać na kartki, bez cenzury.
Najbardziej lubiłam ich długość i gęstość. Włosy to moje poczucie atrakcyjności. Cenny atut, który zawsze doceniałam. Poza momentami, kiedy chciałam mieć loki lub fryzurę w warkoczyki. Gdy w liceum ścięłam warkocze, to później płakałam. Czułam się jakbym zniknęła, straciła swój charakter. Jeden z warkoczy powędrował do mojej przyjaciółki. Obiecałam jej, choć mam wrażenie, że zdziwił ją ten prezent. Natomiast drugi gdzieś jeszcze pewnie jest i możliwe, że kogoś kiedyś nieźle wystraszy.
Regularność pisania bloga została wyparta przez regenerację i lekcję cierpliwości w przestrzeni zdrowienia. Jak mi z tym? Akceptuję. Zależy mi na pełnym życiu, bez bólu i ograniczeń. Zatem słucham ciała, z wyrozumiałością. Powiem nawet więcej – bolenie nauczyło mnie kierowania się najpierw do siebie. Zaistniała sytuacja pooperacyjna okazała się być szybką ścieżkę nauki zdrowego egoizmu.
Jakiś czas temu rozmawiałam z kobietami o celowym znikaniu, chowaniu się w niewidzialnych ubraniach, oddawaniu decyzji w swojej sprawie innym – najlepiej mężczyznom. Nie było w tych stwierdzeniach buntu, raczej naturalność. Tak funkcjonuje świat, tak byłyśmy kształtowane, takie przyjęłyśmy przekonania.