Czułym okiem przyglądam się światu. Bardzo osobiście bądź z dystansem opowiadam o twórczym wyrażaniu siebie, o spotkaniach oraz inspiracjach arteterapeutycznych i fotograficznych.

Warkocz

Najbardziej lubiłam ich długość i gęstość. Włosy to moje poczucie atrakcyjności. Cenny atut, który zawsze doceniałam. Poza momentami, kiedy chciałam mieć loki lub fryzurę w warkoczyki. Gdy w liceum ścięłam warkocze, to później płakałam. Czułam się jakbym zniknęła, straciła swój charakter.  Jeden z warkoczy powędrował do mojej przyjaciółki. Obiecałam jej, choć mam wrażenie, że zdziwił ją ten prezent. Natomiast drugi gdzieś jeszcze pewnie jest i możliwe, że kogoś kiedyś nieźle wystraszy.

Od tamtej pory najkrótsze włosy miałam za ramiona. Cóż, zdarzyła się jedne rozpędzone nożyczki, które pragnęły podążać za modą. Więcej tam nie wróciłam. Do fryzjerów i fryzjerek podchodzę ostrożnie. Omijam tych z zapędami do zbytniego skracania, a pozostałym jasno komunikuję, że bardzo lubię moje długie włosy. Słuchali. Z Salonów wychodziłam niezauważona. Za to z długimi, mymi ukochanymi włosami.

Sytuacja zmieniła się w jednej chwili, w okolicach urodzin taty. To był luty. Poza jego zmaganiem z nowotworem okazało się, że tych osób z mojego otoczenia jest więcej. Kolejne historia zmagań i bólu. Śmierci. Czułam się przytłoczona. Wystraszona do granic możliwości. Przerażona. Czekałam wtedy na wyniki mojej biopsji i poczułam realność zagrożenia. Tato w zbiórce urodzinowej wymienił fundację onkologiczną i tak podsunął mi myśl. Zaczęłam negocjować z Bogiem. Wykrzykiwać mu, ubliżać i znowu negocjować. Bałam się, że dwóch nowotworów nie udźwigniemy w jednej rodzinie, że nie mogę być chora. Dla siebie trudno było mi prosić, ale nie tylko ja czekałam na wyniki. Prosiłam więc dla nas dwóch. Obiecałam warkocz. Pożyczyłam metrówkę od brata – długość odpowiednia. Czułam, jak cała drżę. Irracjonalne. Wewnętrzne monologi. Samotność. Obietnica.

Wyniki czyściutkie. Przez pomyłkę uwierzyłam nawet, że obejdzie się bez operacji. Dopiero podczas kontroli okazało się, że nic z tego. Będzie cięcie. No, ale ja też obiecałam cięcie. Inne. Pożegnałam się z warkoczem najpiękniej jak umiałam. Nawet nadarzyły się ku temu najcudniejsze okoliczności – w gronie kobiet, w kręgu otwartości i szczerych pokoleniowych rozmów. Czułam, że to jak symboliczne pożegnanie, może również odcięcie się od jakichś trudnych historii. Zaproszenie nowego, dojrzałej Kobiety we mnie.

Początkowo działał na mnie efekt nowości, jakiś rodzaj adrenaliny na której to zrobiłam. Było całkiem ładnie. Przyjęłam z ulgą zmianę. Oddałam warkocz z godnością, w dobre ręce (Fundacja Rak’n’roll). Jednak nie umiałam się odnaleźć. Szukałam włosów. Napotykałam na pustą przestrzeń. Oswajałam się. Po jakimś czasie przyznałam przed sobą, że mam długowłosą tożsamość. Przestałam podobać się sobie i chyba to był najtrudniejszy moment. Włosy dodawały mi atrakcyjności, ale czy tylko włosy?

– Obejmij siebie bardziej, więcej, zobacz siebie całą Kasia, taką do kochania.

– Uczę się widzieć.

– Za tymi włosami kryje się milion rozbitych kawałków, które potrzebujesz pozbierać i ułożyć na nowo.

Zaczęłam. Układam się pomału, bo odpoczywam jeszcze po operacji, takiej ze szczęśliwym finałem. Czuję się jak ocalona. Mam poczucie, że walczyłam o siebie, do końca. Jeszcze na stole operacyjnym prosiłam, sama, choć wcześniej miałam takie wyobrażenie, że tylko mężczyzna może się za mną wstawić lub bardzo silna kobieta, która potrafi rozmawiać z lekarzami. Jednak w dniu operacji sprawy ułożyły się tak, że bliscy byli daleko. W centrum wydarzeń byłam tylko ja, więc poprosiłam sama i zostałam wysłuchana przez lekarki, przez kobiety. Cieszę się, że ocalono moje centrum kreacji. Uczę się celebrować, akceptować i dostrzegać jasne miejsca, więcej słońca i darów, które otrzymuję od życia – nadzieja. Zwracam się do tego życia, by móc je żyć po swojemu, z otwartością na miłość i w wolności, a włosy odrosną, razem z nową historią, moją narracją o dostatnim życiu własnego życia.