Czułym okiem przyglądam się światu. Bardzo osobiście bądź z dystansem opowiadam o twórczym wyrażaniu siebie, o spotkaniach oraz inspiracjach arteterapeutycznych i fotograficznych.

O człowieku, który nigdy nie był w IKEA

Prawobrzeżna Wisła. Przyjemna letnia aura. Upał zelżał. Można odetchnąć. Słońce zachodzi. Pod jednym z drzew zbierają się ludzie. Piknik czy ognisko? Jaki charakter spotkania się szykuje? Trudno odgadnąć. Jeszcze się witają. Uściski. Całusy. Jedna z kobiet podaje kocyki. Przygotowała się. Zadbała o resztę. Przychodzą kolejne osoby i procedura się powtarza. Moszczą sobie miejsce. Ktoś na pieńku, ktoś inny na kocu. Jeden z gości przyniósł rozkładane krzesełko. Palenisko w centrum jest ignorowane. Towarzystwo składa się z samych par. Po mowie ciała można odgadnąć etap związku, ewentualnie – po obrączkach. Wiekowo są raczej zróżnicowani. Mężczyźni prawdopodobnie w większości są starsi od kobiet.  Zdecydowanie wszyscy skończyli już 30tkę. Chyba jest komplet. Usadowili się w jajowaty krąg.

W większości są ubrani w stylu casual. Zachowawczo, bez ekstrawagancji. Strojem zaznaczają – świadomie bądź nie, w jakim stopniu mają ugruntowaną pozycję zawodową. W przeważającej mierze pracownicy i pracownice korporacji. Wyróżnia się gość w lnianej koszuli w odcieniu butelkowej zieleni – filmowiec. Jest też kobieta w turkusowej sukience w pomarańczowe kwiaty, długiej, do samej ziemi. Małgorzata pracuje w kulturze. Siedzą naprzeciwko. On z żoną, którą się czule opiekuje, to dla niej to krzesło. Kobieta jest w zaawansowanej ciąży. Małgorzata jest z Michałem, który robi jakąś dziwną konstrukcję. Kładzie rower. Przykrywa siodełko kocem. Ostatecznie wykorzystuje jeden z pieńków, zawartość plecaka i pomaga Gosi usiąść, choć to bardziej przypomina pozycję półleżącą. Trochę nienaturalnie, ale inni nie mogą teraz zapytać, bo wstaje kobieta od kocyków i całą uwagę skupia na sobie.

Wita grono i zachęca swojego narzeczonego, by wstał i ogłaszają, że wszystkich tu zebrali, bo chcą przekazać zaproszenia na ślub. Brawa i wiwaty. Robi się zamieszanie z rozdawaniem kopert. Sprawdzanie, czy każda para otrzymała swoją kartkę.  Zaczynają się rozmowy o przygotowaniach do ślubu i anegdoty dotyczące tematu, wyliczanie, co u kogo się dzieje. Spotykają się w tym miejscu od momentu, gdy przeprowadzili się do Warszawy. Niemal wszyscy z tego samego miasta. Trwa wyliczanka. Kupują dom pod Warszawą, a za ile inni kupili mieszkanie, kto awansował i jaki dostanie samochód służbowy, gdzie jadą na wakacje, a gdzie byli w delegacji. Elokwentnie, żartobliwie i intensywnie.

Gwar nieco cichnie. Żona filmowca gładzi ciążowy brzuszek. Teraz na niej skupia się uwaga. Za to po przeciwnej stronie trochę nieobecni nadal siedzą Małgorzata (półleży) i Michał. Ona też raz po raz gładzi się po brzuchu. Czasem pogłaszcze po nodze Michała, jakby go uspokajała. Próbuje z tego swojego wygięcia, trochę ściśnięcia ciała zmienić temat i wspomina, że Michał nie był jeszcze nigdy w życiu w Ikei i że może zrobić z tego dokument. Jej głos niknie. Jakby była niewidziana. Za to do Michała dociera pytanie o dzieci.

Jego twarz się zmienia. Znika gdzieś rozbawienie. Ramiona idą ku przodowi, wycofując klatkę piersiową do tyłu. Rozmowy cichną. Przestrzeń wypełnia się oddechem, który umożliwia przeżycie. Michał odpowiada spokojnie. Znowu ich nie dostał na weekend. Ktoś dopytuje o sprawę sądową. On potwierdza, że trwa. Niezręczną sytuację przerywa nawoływanie ciężarnej, że już pora do domu. Zaczynają wstawać i się żegnać. Jeden z mężczyzn na głos stwierdza, raczej z dezaprobatą, że Małgorzata znowu schudła. Jej odpowiedź niknie w zamieszaniu. Michał pomaga jej wstać. Towarzystwo rozpierzcha się na różne strony w poszukiwaniu aut. Zostają tylko we dwoje.

Wracają pieszo. On prowadzi rower. Idą piaszczystą aleją drzew w ostatnich promieniach słońca. Michał lubi tę porę nazywać szarą godziną. Małgorzata nadaje tempo. Zwolnione. Porusza się ostrożnie, jakby coś trzymała. Widzimy ich tyłem, na tle krajobrazu. On wkomponowany w otoczenie, w odcieniach szarości i brązu. Ona odcina się od reszty kolorystyką rajskiego ptaka. W tych turkusach i kwiatach na sukience bardziej pasuje do nieba. Z ziemią jest kontrastowo. Jest w tych dwojgu coś podobnego. Chodzi o szczupłość, proporcję ramion, czy przygarbienie? Małgorzata ma włosy ścięte na boba. Michał średniej długości, rozwichrzone i naturalnie falowane jak gałęzie drzew. Nie sięgają ramion. Podsłuchujemy ich rozmowę. Widzimy, jak on na nią patrzy. Sprawdza, czy coś ją boli. Bierze jej plecaczek. Ona sprawia wrażenie rozczarowanej spotkaniem. Mówi, że też chciałaby kiedyś takimi nowinami się dzielić, że nie ma takich doświadczeń. Spogląda na Michała i go przeprasza, przecież rozumie jego sytuację. Wspomina też, że znajomi nie zareagowali na pomysł z Ikeą. Na co Michał jej tłumaczy, że nie przedstawiła im go tak jak jemu. Pominęła to, że jest architektem. Przytakuje i dodaje, że o jego skandynawskie zacięcie chodzi. To niewiarygodne, że człowiek, który w odruchu zawsze wybiera najprostszy kubek z Ikei nigdy w niej nie był. Michał patrzy w jej stronę z lekka rozbawiony i przyznaje, że nie rozumie fenomenu. Ona sięga po jego rękę. Przystają na chwilę, by się przytulić.

Parking Ikei. Lata 90. Przed czerwonym Audi 80 stoi czteroosobowa rodzina. Stylizacje mają wakacyjne, adekwatną do ówczesnej mody. Dorośli mają na sobie ortalionowe bluzy popularnych sportowych marek. Dziewczynka, około 7 lat, wtula się w rękę Taty i pyta, kiedy zobaczy morze. Mama łapie biegnącego chłopczyka. Tłumaczy mu, że za chwilę wejdą do bardzo dużego sklepu i że nie może uciekać, bo się zgubi. On zachowuje się jak typowy dwulatek. Chce się bawić. Śmieje się. Podoba mu się uciekanie od mamy i siostry. Nie jest zainteresowany współpracą. W końcu daje się wsadzić do spacerówki. Mogą ruszyć w stronę Ikei. Czuć ekscytację i odrobinę zagubienia. To pierwszy raz. Morze już widzieli, a takiego sklepu, zagranicznego, z rzeczami do domu jeszcze nie. Odkrywanie nowości i koloru. Wejście w inny świat. Teatr? Przecież wszędzie widzimy scenografię. Na pewno na chwilę można odciąć się od rzeczywistości. Podejście do klienta, jakiego wcześniej nie znali – onieśmiela i zachwyca. Można poczuć się wyjątkowo. Ktoś o nich dba. Dostają drewniane ołówki, miarki, karteczki do notowania, niebieskie torby. Inni ludzie wydają się być jakby milsi. Nawet się uśmiechają. Wszyscy poruszają się trochę jak w jakimś śnie. Uczą się jawnie podglądać i „wybierać”. Mijają boksy zaaranżowane na mieszkalne przestrzenie – zaproszenie do domu, a może przyszłego mieszkania.

Dziewczynka odpływa w świat wyobraźni. Ikea staje się jej placem zabaw, jakby trochę takim powiększonym domkiem dla lalek. Wchodzi do zaaranżowanych przestrzeni i żyje w nich przez chwilę. Raz jest dziecięca sobą – siada na łóżku i rozgląda się po swoim pokoju. Bawi się misiami. Sprawdza, jak szybko może kręcić się fotel stojący przy biurku. Innym razem jest w świecie dorosłych. Zmienia się w kobietę, która przypomina Małgorzatę. Ma buty na obcasach i torebkę. Wszystko w duchu lat 90. Jesteśmy w pierwszej Ikei w Gdańsku. Dorosła dziewczynka chodzi po boksie przedpokoju. Zdejmuje tam szpilki i zostawia torebkę na jednej z szafek. Przechodzi do kuchni. Oznajmia, że zaraz przyjdą goście, więc szykuje obiad. Biegnie do łazienki umyć ręce. Trochę to sztuczne, przerysowane wcielanie się w role, ale przecież to wyobraźnia dziecka.

Kuchnia aspirująca do takiej, którą można znaleźć w Hygge blog. Da się zauważyć osobowość właścicielki, jeśli ktoś uważnie obserwuje. Nieoprawione obrazy na ścianach, różne ramki, a w nich zdjęcia i pocztówki ze sztuką. Mieszanka przedmiotów użytkowych i tych o charakterze dekoracyjnym, bez przeładowania. Przenikanie starego z nowym. Kwiaty? Są, ale nie na pierwszym planie. Na wolnym od szafek fragmencie ściany wisi oldschoolowy zegar w niebieskie kwiaty. W tle muzyka i szum kuchni tłumią ludzkie głosy.

Na wiklinowym fotelu wyściełanym kocem i poduchami widzimy Małgorzatę. Nieopodal, przy drugiej krawędzi kwadratowego stołu na klasycznym krześle z Ikei siedzi Michał. Oświetla ich świeca i trochę stłumionego bocznego światła. Rozmawiają. Piją prawdopodobnie herbatę. On trzyma rozpoznawalny model kubka w kolorze złamanej bieli, a ona od czasu do czasu dotyka pomarańczowej filiżanki – strojny Ćmielów. Po ułożeniu ciała Małgorzaty w fotelu i jej bogatej gestykulacji widać, że czuje się zdecydowanie swobodniej niż na spotkaniu ze znajomymi. Jest ożywiona. Na jej twarzy widać zrelaksowanie. Właśnie skończyła opowiadać. W końcu może sięgnąć po filiżankę. Uśmiecha się.

Michał odwzajemnia uśmiech. Odstawia kubek. Przeciąga się i patrzy w przestrzeń tak, jakby sobie coś przypominał. Kładzie łokieć na stole i opiera głowę na nadgarstku, przysłaniając częściowo usta dłonią. Trochę marszczy czoło. Spogląda na Małgorzatę. Nachyla się ku niej i mówi o tym, że nie ma w sobie takiej ekscytacji wnętrzami, jaką widzi u niej. Ona jest wyraźnie zaskoczona. On przyznaje, że zawsze lubił rysować i dlatego ta architektura
się pojawiła jako prosty wybór studiów – konsekwencja posiadanych umiejętności. Natomiast marzenia zawodowe miał całkowicie inne. Oczywiście Małgorzata chce wiedzieć jakie. Delikatnie dotyka jego dłoni i prosi, by powiedział.

Twarz Michała łagodnieje jeszcze bardziej. Bierze głęboki oddech. Jego spojrzenie staje się bardzo skoncentrowane. Wyraźnie widzimy jego oczy. Mrugnięcie. Z zamkniętych oczu wchodzimy w ciemność.

Dziecięce oczy. Uważnie w coś wpatrzone. Teraz da się zauważyć, że to chłopiec z ołówkiem w dłoni. Stoi przy wielkiej sztaludze. Kończy rysować. Pracownia, w której się znajduje to trochę zbiorowisko wszystkiego. Mieści się na strychu. Sporo tam drewna. Czuć ducha czasu. Nie tylko lat 90. Podchodzi do chłopca dojrzały mężczyzna i chwali postępy. Żartuje, że ma bardzo sokoli wzrok skoro wypatrzył wilka. Chłopiec się uśmiecha rozpromieniony.  Rysunek przedstawia całkiem wiernie oddany widok z okna i na pierwszym planie jakby wklejone zwierzę. Mężczyzna obiecuje, że następnym razem pokaże mu, jak zadbać o właściwe proporcje. Chłopiec zgadza się na propozycję i oznajmia, że już musi iść. Pakuje swoje rzeczy i grzecznie wychodzi.

Po zamknięciu drzwi od pracowni skacze po schodach. Bardziej przypomina dzikusa niż chłopca, który jeszcze przed chwilą rysował. Wybiega z budynku. Jest wyraźnie podekscytowany, z wypiekami na twarzy i błyszczącymi od radości oczyma. Widzimy trochę z lotu ptaka jego małą postać, która dość szybko opuszcza zabudowania miasteczka. Kieruje się polną drogą w stronę lasu. Mija rzekę i łąki.

Przed chłopcem stoi ściana gęstego lasu. Bynajmniej nie wybiera udeptanej dróżki. Wskakuje w krzaki, jakby pływał w tych gałęziach i dostaje się do serca tętniącej życiem puszczy. Spogląda w niebo. Zza liści migoce ciepłe, letnie światło. Chłopiec podnosi rękę do góry w geście zwycięzcy. Całe jego ciało komunikuje pewność. Mruży oczy. Słychać leśny szum. Z zielonego wnętrza zaczynają wyłaniać się zwierzęta. On się z nimi dobrze zna. W większości je narysował, więc wszystkie są po części ołówkowe. Wszyscy sprawiają wrażenie dobrych przyjaciół, którzy spotykają się po szkole, by się razem bawić.

Magiczną zabawę przerywa kobiecy głos z oddali. Chłopiec dobrze go zna. To matka woła go po imieniu. Intonacja nie jest zbyt łagodna. Zwierzęta znikają. Jedno po drugim. Michał zrywa się i zaczyna biec. Spotykają się przy polnej drodze. Kobieta doszła aż tutaj w poszukiwaniu syna. On się skulił. Widzimy ich z oddali. Wracają.

Na ganku kobieta niekontrolowanie wymierza karę nieudolnym klapsem. Wywrzaskuje, że ona go potrzebuje, żeby był tutaj, bo się o niego boi.

Ponownie znajoma kuchnia. Małgorzata i Michał przy stole. Ona w momencie jego namysłu przerywa mu opowieść i zmienia temat. Mówi o tym, że trudno jej uwierzyć w to, co o jego rodzicach przy dzieciach mówiła jego była żona. Raz, że nie powinna poniżać go przy nich, a dwa, to skąd ona niby ma takie informacje. Sugeruje, że to jej jakaś fantazja. Taka, która głęboko rani. Mówi, że mógłby porozmawiać z rodzicami, albo chociaż z ojcem i dowiedzieć się jak było naprawdę.

Michał wycofuje się, jakby znikał. Kwituje tylko, że nie ma takiej swobody w rozmowie z własnym ojcem, jak ona ze swoim.

Czy to domówka? Nie. Wnętrze jednego z warszawskich mieszkań w kamienicy. Można przez okno z ulicy podejrzeć, że coś tam się dzieje. Przestrzeń została zaadoptowana na Showroom i SPA. Barwne i eleganckie kobiety lub charakterne – wyrażające siebie ubiorem. Przekrój różnorodnych osobowości. Niektóre nawet można kojarzyć – są medialne. Wszystkie zadbane. Przyszły tutaj, więc zapewne używają najlepszych kosmetyków stworzonych przez kreatorkę i właścicielkę marki. W tle leci z głośników francuska muzyka. Przystrojone kwiatami stoły i znakomite jedzenie. Rozmowy, opowieści i anegdoty z życia. Jest ciepło i blisko. Mentorka kobiet wie, jak robi się piękną atmosferę. To kobieta wielu talentów. Każdego potrafi oświetlić swoją uwagą.

Małgorzatę ściągnęła tutaj przyjaciółka. Od razi zauważyła ją, gdy weszła i wciągnęła w wir spotkania. Znają się z Anetą od lat, więc zdarza się, że rozpoznają na odległość, gdy druga coś przeżywa bądź przepada w jakimś dole. Milion razy rozmawiały o tym, co robić, by wyzbyć się z życia wszelkich możliwych triggerów, które odpalają stany upadku. Tym razem się udało. Jest swobodnie i głęboko, mimo że niektóre kobiety dopiero się poznają. Wokół ekskluzywne kosmetyki prowadzą szczere i entuzjastyczne rozmowy o pasjach, przekonaniach do zmiany, zdrowieniu, życiu i śmierci. Naturalnie. Uroda? Owszem. Potrafią się sobą nawzajem zachwycać, z dystansem i humorem. Małgorzata wyróżnia się długimi do pasa, zadbanymi włosami. Aneta ma nieskazitelną cerę. Trudno zidentyfikować, ile ma lat. Z kontekstu wynika, że jest starsza od Małgorzaty.

Gdzie są mężczyźni? To święto kobiety, która miała odwagę spełnić swoje marzenie i biznes prowadzi na własnych zasadach – autentycznie, w kontakcie, z przestrzenią na drugiego człowieka. Cała jest opowieścią, która wplata historie innych we własne życie. Przy okazji tworzy coś w rodzaju wspólnoty. Łączy ludzi. Taki ma dar. Mężczyźni przemykają tam dyskretnie, jakby rozumieli, że kobiety potrzebują takich miejsc i spotkań.

Pojawia się znikąd. Bynajmniej nie przemyka. Jest wyrazisty. Trochę z innego świata. Może się podobać kobietom. Wyróżnia się. Tworzy aurę tajemniczości do której chętnie zaprasza. Aneta jest zachwycona. Ciągnie Małgorzatę do drugiego pokoju, by go poznała. Tam już tłum kobiet. On opowiada, a to historię swojej matki, a to o swoich przygodach estradowych.

Małgorzatę coś odpycha. Nie potrafi uzasadnić przyjaciółce co. Nie kupuje go. Jakby postawiła przed sobą ścianę. Widzi te zachwyty, ale nie chce w nich uczestniczyć. Bardziej przeszkadza jej zgrzyt i zakłócenie spotkania. Gospodyni dyskretnie dopytuje, co się tam dzieje. Małgorzata słyszy siebie, jak pod nosem mówi „Piotruś Pan”. Przyjaciółka jej nie rozumie. Ona siebie też nie. Raczej czuje i ufa swoim odczuciom.

Przed oczami pojawia jej się obraz. Ona z przeszłości. Wygląda zupełnie inaczej. Przypomina eteryczną rusałkę. Wpatrzona czeka na kogoś. W oddali widać ognisko, a przy nim samych mężczyzn. Jednemu z nich, tuż nad głową pojawia się indiański pióropusz, taki dość szczegółowy neon – zapala się i gaśnie. Dokładnie ten mężczyzna wstaje i podchodzi do niej. Mówi spokojnym głosem mędrca, że właśnie wytłumaczył mężczyznom, że gdy wchodzą na wyższy poziom oświecenia, to bardzo lgną wtedy do nich kobiety i to jest pokusa. Małgorzata z naiwnością dziecka pyta, czy mówi o sobie? Odpowiada, że o przyjacielu. Zobaczył to u niego bardzo wyraźnie, jak ulega pokusom. Ona pocieszająco go przytula, tego wielkiego, dużo starszego od niej mężczyznę, a nad jego głową zapala się i gaśnie pióropusz.

Małgorzata wyciąga z tego specyficznego babińca wokół jegomościa przyjaciółkę i mówi, że musi uciekać. Wyjaśniają sobie, że zgrzytów między nimi nie ma. Akceptują siebie wzajemnie. Przytulają, ściskają, dziękują i Małgorzata znika za pięknie rzeźbionymi, wysokimi drzwiami.

Przekładanie instrumentów. Słychać rozmowy, śmiech. Chaos próby, wymieszany z radością spotkania. Otwierają się drzwi. Do pokoju wchodzi Michał. Wita się. Ktoś organizacyjnie podsumowuje, że są już wszyscy. Można zacząć grać. Pora na rozgrzewkę. W pomieszczeniu sami mężczyźni, gitary, perkusja, pianino, skrzypce i inne. Cieszą się, jak dzieciaki. Mają frajdę z muzykowania. Porozumiewają się bez słów. Nie ma presji. To pasjonaci.

Przy dźwiękach rozgrzewających się instrumentów oglądamy naprzemiennie obrazy z dwóch spotkań. Widzimy, jak przybywa kobiet do innej przestrzeni. Zajmują miejsca w kręgu, na wygodnych poduchach. Jest przytulnie i intymnie. Zapaliły świece. Siedzą z kubkami, filiżankami. Rozmawiają. Słuchają. Ich mowa ciała synchronizuje się z muzyką. Widzimy wśród nich Małgorzatę.

Zza horyzontu mazurskiego krajobrazu wyłaniają się dwie postaci jadące na rowerze. Niebo dodaje nieco dramatyzmu do letniej scenerii. Jest malarsko, szczególnie, gdy zza chmur wygląda słońce i doświetla kompanów podróży. Gdy się zbliżają, można rozpoznać, że to Małgorzata i Michał. Po bogatej ekspresji ciała da się zidentyfikować, że są
w romantycznej relacji.  Ich wzajemne spojrzenia są słoneczne i zachwycone. Ona długie do pasa włosy ma splecione w luźny warkocz.

Dojeżdżają do celu. Zostawiają rowery, zabierają rzeczy i ruszają w stronę plaży. Idą drzewnym tunelem. Na jego końcu, gdy stają na piaszczystym piasku, przed sobą mają taflę jeziora, w której odbijają się ciężkie chmury. Malowniczy widok. Światło podbija kontrast. Kąpiący się ludzie przełamują mistrzostwo przyrody i wprowadzają nieco dynamiki. Robi się swojsko i wakacyjnie. Widać, że w oddali już pada. Nikt się jednak nie zraża. Do czasu, gdy pogoda rozgania towarzystwo imponującą ulewą. Ludzie tłoczą się pod najbliższą wiatą. Michał za to prowadzi Małgorzatę w przeciwnym kierunku, w stronę ładzi porozkładanych na brzegu pod rozłożystym drzewem. Siadają na jedną z nich i osłaniają się ogromnym, survivalowym,  przeciwdeszczowym płaszczem. Bliskość i miarowe odgłosy deszczu podgrzewają namiętność.

Zza okna auta widać uciekające mazurskie krajobrazy. Małgorzata ma szczęście wypisane na twarzy. Mówi, jak dobrze zrobił jej ten spontaniczny wyjazd. Michał za to, że chciałby mieć zdjęcia na ścianach, więc ona proponuje Ikeę do zaopatrzenia w ramki i żartuje, że napisze do nich i opowie o nim. On jednak gaśnie. Ona ścisza głos i pyta, czy chodzi o to, że planował na ten wyjazd zabrać dzieci… Po jego twarzy widać, że próbuje poradzić sobie z cierpieniem.

Korytarz przychodni. Bynajmniej nie państwowej. Nie ma kolejek. Pacjentki poumawiane na godziny i wszystko przebiega zgodnie z czasem. Małgorzata się denerwuje. Wchodzi do gabinetu. Do poczekalni wchodzi kobieta w ciąży. Czyżby i ona była w ciąży? Wychodzi z gabinetu usg. Blada. Skurczona i ledwo trzymająca się na własnych nogach. Przechodzi przez korytarz w głuchej ciszy. Pilnuje się siany. Chyba boi się upaść. Otwiera drzwi do wyjścia na zewnątrz i wybucha płaczem. Dzwoni do Michała. Wydobywają się z niej zlepki zdań. Trudno się w tym chaosie połapać. Od pytania, dlaczego pierwszy lekarz zbagatelizował jej dolegliwości, po informację, że to szybko rośnie i trzeba działać, a ona nie chce operacji.

Kolejne badanie. Lekarka z wyczuciem zadaje pytania. Tworzy atmosferę rozmowy. Możliwe, że kobiety są w podobnym wieku. Małgorzata mówi jej, że się boi. Chciałaby mieć jeszcze szansę na założenie rodziny. W wywiadzie medycznym zaznacza choroby nowotworowe w rodzinie. Lekarka wypisuje jej skierowanie – na cito. Poleca szpital i specjalistkę, która będzie umiała zrozumieć jej sytuację. Obiecuje, że zrobią wszystko, by była zdrowa.  

Widmo operacji ją przeraża. Szuka alternatyw. Natychmiast. Może zioła pomogą? Do tej pory ratowały ją zmiany w diecie. Będzie przestrzegać każdego rygoru, który nakaże jej ulubiona specjalistka od medycyny chińskiej, ale ona nie chce się podjąć. Ogląda zdjęcia z usg i wysyła ją natychmiast do szpitala. Mówi, że nie powinna tego odwlekać. Do niej może zgłosić po pomoc, by dojść do siebie po operacji.

Kolejna konsultacja – konsylium. Szpital. Małgorzata jest przerażona. Gubi się w oficjalnych tytułach. Gabinet jest maleńki. W nim troje lekarzy i ona. Opuszcza swoje ciało. Taki ma sposób, by poradzić sobie ze wstydem – nie czuć. Przygląda się sytuacji w ciasnym gabinecie, jakby z boku. Bada ją kobieta – sprawnie. Wszyscy posługują się niezrozumiałym dla niej szyferem. Dotarło do niej tylko, że czeka ją zabieg i operacja. Pyta na koniec, czy zostawią jej wszystkie organy. Nie dają gwarancji. To się okaże.

Małgorzata siedzi na środku pomieszczenia. Meble pojawiają się i znikają. Robi się klaustrofobicznie. Ściany ruszają się plastycznie, jakby za chwilę miały uosabiać żywe istoty. Zbliżają się do niej. Zaczynają mówić o chorej na raka kobiecie, którą zajmuje się troskliwy mąż, o ojcu Małgorzaty, którym trzeba się zająć, bo odmówili mu chemii, a przecież jego żona nie żyje, o jej znajomej, która czeka na wyniki biopsji. Wyliczankę przerywa trzaśnięcie drzwi. Też mają coś do powiedzenia, a mianowicie zadają pytanie o to, kto zajmie się Małgorzatą, jeśli okaże się, że jej wynik jest zły.

Ściany zbliżają się do niej jeszcze bardziej. Jest pusto i ciasno. Cisza. Małgorzata ciśnie monologiem. Do kogo? Sama nie wie. Chyba jednak do Stwórcy. Patrzy to w podłogę, to w sufit. Najpierw mówi, że nie może być takim potworem, potem argumentuje, aż w końcu negocjuje. Za dobre wyniki obiecuje obciąć włosy i oddać je na perukę. Ta myśl ją aż zaciska. Chwyta się bezwiednie za serce. Uwielbia swoje włosy. Ma to wymalowane na twarzy, jak są dla niej ważne, jak bardzo ją definiują. Dodaje jeszcze po cichu, żeby jej znajoma też była zdrowa i zwija się wyczerpana w embrion.

Małgorzata może się jeszcze wycofać, ale nie chce. Za bardzo ją to porusza, by wróciła do salonu po raz drugi. Teraz albo nigdy. Podpisuje papiery. Dotrzymuje słowa. Fryzjer splata włosy w luźny warkocz. Jeszcze tylko go prosi, by z przodu zostawił jak najdłuższe włosy. To dla niej ważne. Oczywiście nie ma problemy i nowa fryzura nabiera kształtu w stronę oszczędzenia długości z przodu. Taki kompromis. Kobieta siedząca obok komentuje, że jest ładnie. Małgorzata dziękuje. Próbuje się oswoić z nową sobą. Wysyła Michałowi selfie. Odpisuje, że mu się podoba.

Stoi przed lustrem. Widzimy ją całą. Przygląda się sobie. Uważny obserwator zauważy, że ma nieznacznie wypukły brzuszek. Sprawdza różne warianty ułożenia włosów. Robi sobie zdjęcie. Przybliża się do lustra. Odkłada telefon. Dotyka swojej twarzy, z wyraźną obawą, jakby miała się rozpaść. Wpatruje się w siebie i widzi w odbiciu starszą siebie. Odskakuje. Chce natychmiast strząsnąć z siebie ten widok. Obraz znika. Zamyka oczy i gładzi się po głowie w geście ukojenia. Łapie miejsce po włosach. Otwiera dłonie i się im przygląda. Pusto.

Wrzuca zdjęcie do Sieci. Sprawdza, czy ktoś polubił. Jest w niej jakiś rodzaj rozpaczy, który próbuje w ten sposób zagłuszyć.

Typowe okno – duże i surowe, bez dekoracji, z pustym parapetem służyło jako rama dla samotnego drzewa rosnącego na tle szarego budynku o podobnych oknach. W tle prawdopodobnie słychać podcast – tematem są afirmacje. Gdy oddalamy się od okna i zaczynamy widzieć szerzej orientujemy się, że to szpital. Cztery łóżka, 3 kobiety, krew. Małgorzata podaje odruchowo zakrwawionej kobiecie coś w rodzaju gazy, która leżała na stoliku. Druga kobieta woła pielęgniarkę. Cisza. Sąsiadka głośno się zastanawia, czy przyjdzie jakaś psycholog porozmawiać o poronieniu. Do Małgorzaty chyba dopiero dotarło, co się stało. Jest za bardzo przerażona własną operacją. Próbuje się uspokoić. Wkłada słuchawki. Znowu słyszymy afirmację.

Nastrajanie przerywa telefon. Dzwoni Agnieszka. Małgorzata wychodzi na korytarz, by porozmawiać z przyjaciółką. Żartując ubolewa, że jej tu nie ma, bo kto o nią będzie walczył o jej macierz, kto przypilnuje, by lekarze  ją oszczędzili? Agnieszka przeprasza. Wkurza się, że nie udało jej się wrócić na czas do Polski. Sugeruje super wsparcie od Michała, ale Małgorzata wyjaśnia jej, że w końcu się widzi z dziećmi, więc nie wie nawet, czy będzie mógł ją odwiedzić. Za to, oznajmia, że słucha afirmacji. Agnieszka podłapuje temat i wzmacnia w niej przekonanie, że będzie dobrze. Obiecuje, że zabierze ją po operacji do siebie. Na koniec prosi ją, by zaufała, że jest w dobrych rękach i że ją kocha, od zawsze jak siostrę.

Blok operacyjny. Stach osłabia ostrość widzenia. Wszystko migocze jakby mocniej. Małgorzata jest już na stole. Podchodzi do niej lekarka. Przedstawia się. Mówi, że będzie ją operować. Pyta ją, czy zachowają jej macicę. Ona za to dopytuje ją o plany reprodukcyjne. Małgorzata słyszy w głowie głos Michała, który mówi, że teraz nie może mieć więcej dzieci, że nie da rady i swój własny, wyraźny głos. Słyszy jak mówi – planujemy dziecko. Lekarka coś sprawdza. Zgadza się. Obiecuje, że jeśli nie będzie zagrożenia zostawi macicę. Anestezjolog zaczyna procedurę usypiania.

Małgorzata budzi się podłączona do aparatury. Jest słaba, ale pamięta jak przez mgłę kogoś, kto mówił, że się udało. Uśmiecha się. Obolała, ale cała. Uratowana. Znowu zasypia.

Gdy ponownie się przebudza widzi Michała. Przyznaje mu, co powiedziała, by ocalić macicę i mówi mu, że nic nie muszą. Ona chciała tylko mieć jeszcze szansę. Prosi, by potrzymał ją za rękę i znowu odlatuje w przeciwbólowym locie.

Skrzypiące, drewniane drzwi od podpiwniczenia. Po ich otwarciu Michał wchodzi do męskiej strefy wpływów. W pomieszczeniu jest półmrok. Wkoło znaleźć pewnie można jakieś narzędzia. Panuje tu umiarkowany bałagan. Na środku stoi stolik, na nim wódka, a przy nim siedzi siwy mężczyzna. Jest lekko wstawiony. Zaprasza Michała, by usiadł. Siedzą obok siebie. Ojciec nalewa wódki i podaje kieliszek. On przyjmuje i zbiera się na odwagę, by o coś zapytać. Odstawia alkohol i zaczyna mówić.

Ojciec wzdycha i opowiada o stracie pierwszego syna, że nie wiedział, co zrobić, o bólu w sercu, o uciekaniu, że wtedy po raz pierwszy się upił do nieprzytomności, a przecież umie kontrolować picie. Wspomina, że właśnie wtedy mama wyjechała. Zabrała Justynkę, taką malutką, dwuletnią i wróciła do swoich rodziców. Nie było nikogo. Przyszedł do niego wtedy przyjaciel, sąsiad, który już nie żyje i kazał mu walczyć, bo ma jeszcze córkę. Zrobił to. Regularnie jeździł i prosił, by wróciły. Trochę to trwało. Wtedy przestał pić, całkowicie. Wziął się za robotę i się udało. To był najpiękniejszy czas w jego życiu, bardzo się kochali i wtedy mama zaszła w ciążę. Bardzo się cieszyli i bali. Tak bardzo bali się, że go stracą. Ojciec spojrzał na Michała i ścisnął jego ramię mówiąc po ciuchu wzruszony – synku.

Michałowi popłynęły łzy po policzkach. Dopytywał jeszcze o mamę, czy jak była u rodziców, czy go wpuszczała do domu. Ojciec zaprzeczył. Powiedział, że była uparta. Pokazał na dom i powiedział, że najpiękniejszą rodziną zawsze byli tu, w tym miejscu, gdzie z miłości pojawiły się ich dzieci. Wspomniał jeszcze, że gdy Michał się urodził, to bardzo się bali, że mogą i jego stracić. Ze strachu nawet na ręce nie brali go za często, więc jak płakał, to mama głaskała mu główkę. Ojciec bał się jeszcze bardziej, więc tylko patrzył, żeby nic nie uszkodzić. Potwierdził, że mama zachowywała się, jak typowa mama i chciała wszystko sama przy nim robić i zawsze się o niego bała. Ma tak do tej pory.

Górski szlak, jest zielono i blisko wody. Abstrakcyjna sytuacja. Na drodze stoi zdezorientowana Małgorzata. Ma na sobie tylko turkusowy t-shirt i bose stopy. Włosy ma minimalnie za ramiona, rozpuszczone. Podchodzi do niej kobieta w białej szacie, do ziemi. Małgorzata się wzrusza. Podbiega do kobiety. Po rozmowie orientujemy się, że to jej mama, która nie żyje. Namawia ją, by szła do góry, w życie, że ona na nią patrzy i że teraz jest jej czas. Przytulają się. Małgorzata rusza. Wspina się z lekkością niczym jakaś bohaterka z bajki.

Ktoś ją woła. Przeciąga się i wstaje z łóżka. Zbiega po schodach. Ma na sobie ten sam t-shirt.  Wchodzi do przestronnej kuchni. Czeka na nią Agnieszka, która jest dojrzałą kobietą, po 50tce, to jej drewniany dom. Zrobiła śniadanie. Małgorzata koniecznie chce opowiedzieć sen. Orientuje się, że jest więcej nakryć. Widzi przez okno, że podjeżdża samochód. Małgorzata go rozpoznaje, więc razem z Agnieszką wychodzą na ganek. Wysiada z niego Aneta i wykrzykuje, że urodzinowe spotkanko. Małgorzata żartuje, że nie wie, o co chodzi, bo jej urodziny są za dwa dni. Widać, że bardzo się cieszy.

Siedzą przy stole. Aneta kwituje tylko, że za dobrze ją znają i wiedzą, co będzie robić w swoje urodziny. Małgorzata usprawiedliwia się, że to specyficzna sytuacja, bo przecież to może być ostatni Dzień Ojca. Agnieszka przypomina jej, jak rok temu spędziła urodziny. Małgorzata potwierdza i dodaje tylko, że przecież dziś robi dla siebie coś wyjątkowego. Idzie zaakceptować i przyjąć swoją bliznę. Mówi, że może pokaże im zdjęcia. Ekscytują się.

Agnieszka wraca do dzisiejszego snu Małgorzaty. Zaintrygował ją. Wspomina też, że Małgorzata często mówi o tym, że śmierć mamy skończyła jej dzieciństwo. Musiała natychmiast dorosnąć. Małgorzata potakuje głową i dodaje, że wolałaby nie czekać na śmierć taty, by stać się sobą i zacząć żyć autentycznie dziś. Aneta podsumowuje, że to wspaniale, bo każda pora jest doskonała, by się otworzyć i radować życiem. Szelmowsko się uśmiecha i rozkazuje jej pakować się na sesję.

Czarno biało, tak przedstawia się przytulna przestrzeń studia fotograficznego. Dwie rozmawiające kobiety, widziane z profilu. Małgorzata ma na sobie czarny, satynowy peniuar. Druga kobieta od czasu do czasu podnosi aparat i fotografuje. Dużo w tym spotkaniu intymności i wzruszeń. Gdy muzyki staje się głośniejsza Małgorzata z pewnością wstaje. Idzie na środek. Stoi przodem do fotografki. Zrzuca z siebie peniuar. Jest w nagiej prawdzie.

Z czerni wyłania się gęsty las. Zapierający dech w piersiach – monumentalny. Gdy wzrok się nieco oswoi dostrzegamy mężczyznę. Kolorystycznie stapia się z naturą, jakby był jej integralną częścią. Tylko coś mu nie pasuje. Poprawia plecak, kompulsywnie poprawia. Przystaje. Razem z nim przyglądamy się przyrodzie. Znowu sprawdza, czy jest idealnie. W końcu zrzuca z siebie ten plecak i zaczyna krzyczeć, z głębi brzucha niczym dzikie zwierzę. Uważna osoba zorientuje się, że to Michał.

Otwierają się drzwi od tarasu. Światło sugeruje bardzo wczesny poranek. Z białego domu wychodzi ubrana w zwiewną, białą sukienkę kobieta. Mija stół z pięcioma krzesłami, który wygląda trochę jakby ktoś miał zaraz przyjść i zjeść przy nim śniadanie.

Małgorzata schodzi po schodach do ogrodu i zaczyna się ruszać w rytmie i poza rytmem. Wybiega na trawę. Skacze. Opada. Jej ciało żyje i opowiada tańcem swoją historię, autentycznie. Nie ma tam publiczności. Nikogo nie uwodzi. Może wyjść poza ramy estetycznych pląsów i oddać się pasji czucia, jedności z ciałem i życia. Dociera do drzewa. Opiera się o nie plecami. Jest lekko zdyszana i szczęśliwa. Chwyta w dłonie promienie słońca i kładzie się na trawie w taki sposób, by zajmować, jak najwięcej miejsca.

Michał wstaje z kolan i jak w transie idzie do najbliższego drzewa, ogromnego. Obejmuje je całą szerokością ramion. Mocno. Ciasno. Przykłada do kory twarz, blisko, jakby kładł komuś najbliższemu głowę na ramieniu. Po policzkach płyną mu łzy. Drzewo go oplata. Odwzajemnia uścisk. Michał czule gładzi korę. Doświadcza czegoś głębokiego. Może zrozumienia lub uwolnienia od ciężaru. Odwraca się w stronę lasu. Ma w drzewie oparcie. Zaczyna się śmiać. Patrzy w górę. Wyostrza mu się wzrok. Dostrzega latające ptaki. Rozpoznaje je. Jest zachwycony.

Ona również widzi na niebie ptaki latające nad jej domem.