Czułym okiem przyglądam się światu. Bardzo osobiście bądź z dystansem opowiadam o twórczym wyrażaniu siebie, o spotkaniach oraz inspiracjach arteterapeutycznych i fotograficznych.

O człowieku, który nigdy nie był w IKEA

Pudełko. W nim sterta zdjęć. Rozgardiasz dwóch światów. Za każdym obrazkiem kryje się inne wspomnienie. Kluczowe momenty, zwroty akcji, spotkania, codzienność. Treść, która wypełnia życie. To od nas zależy, które zdjęcie uhonorujemy miejscem w albumie. Reszta przegrywa. Traci na znaczeniu. Wypełnia pudła niespełnionych marzeń.

Prawobrzeżna Wisła. Przyjemna letnia aura. Słońce zachodzi. W końcu bez upału. Można odetchnąć. Pod jednym z solidnych, rozłożystych drzew zbierają się ludzie. Uściski. Całusy. Jedna z kobiet podaje kocyki. Jest przygotowana. Zadbała o resztę. Przychodzą kolejne osoby. Rytuał powitania się powtarza. Moszczą sobie miejsca. Jeden z gości przyniósł rozkładane krzesełko. Towarzystwo składa się z samych par. Po mowie ciała można odgadnąć staż i etap zaangażowania w związek. Usadowili się w jajowaty krąg, który został wymuszony pozostałością po ognisku.

Przeważnie ubrani w stylu casual. Zachowawczo, bez ekstrawagancji. Strojem zaznaczają – świadomie bądź nie, w jakim stopniu mają ugruntowaną pozycję zawodową. W przeważającej mierze pracownicy i pracownice korporacji. Wyróżnia się gość w lnianej koszuli w odcieniu butelkowej zieleni – filmowiec. Jest też kobieta w turkusowej sukience w pomarańczowe kwiaty, długiej, do samej ziemi. Pracuje w kulturze. Siedzą naprzeciwko siebie. On z żoną, którą się czule opiekuje, to dla niej to krzesło. Kobieta jest w zaawansowanej ciąży. Ona z partnerem, który robi zaskakującą konstrukcję. Kładzie rower. Przykrywa siodełko kocem. Ostatecznie wykorzystuje jeden z pieńków, zawartość plecaka i pomaga jej usiąść, a może położyć się. Nienaturalna ta pozycja.  

Robi się zamieszanie. Wstaje kobieta od kocyków i zaczyna przemawiać. Cała uwaga skupia się na niej. Wyjaśnia powód spotkania i zachęca, stanowczo, narzeczonego, by wstał. Ogłaszają nowinę. Ona bardziej. Wykrzykuje podekscytowana – Pobieramy się! W tle słychać oklaski i gratulacje.

Szukanie miłości i potrzeba łączenia w pary sprawia, że człowiek do swojej rdzennej paczki przyjaciół, tej okrzepłej już przez lata wprowadza osoby bliskie sercu jako aktualizację własnej tożsamości. Chce akceptacji nowej wersji siebie. Nowa osoba zazwyczaj zmienia dynamikę relacji między ich członkami. Raz wzmacnia, daje świeżą energię, a innym razem osłabia. Łączenie się w pary wewnątrz grupy też bywa transformującym wyzwaniem. Wymusza przemiany – rozwój lub rozpad więzi. Nic nie stoi w miejscu. Każda decyzja ma swoją konsekwencje.

Czy każdy dostał swoją kopertę? Trwa weryfikacja. Zaczynają się standardowe rozmowy o przygotowaniach do ślubu. Udzielają się głownie kobiety. Typowy zgiełk i wymiana informacji strategicznych. Garść anegdot i wracamy do dzielenia się tym, co się u kogo aktualnie dzieje. Spotykają się w tym miejscu od momentu, gdy przeprowadzili się do Warszawy. Niemal wszyscy z tego samego miasta. Część zna się z liceum, inni wychowali się na tym samym osiedlu. Sporo się od tamtej pory zmieniło. Spotykają się zdecydowanie rzadziej – okazjonalnie. Najczęściej przy okazji kluczowych uroczystości. Tematy mają inne, bo jak głęboko możesz się sobą podzielić, gdy widzisz drugiego człowieka tak rzadko i szybko? To trochę, jakby za każdym razem spotykać kogoś innego. Czasem to się udaje, ale raczej w podgrupach.

Trwa wyliczanka osiągnięć. Kto kupuje dom pod Warszawą, za ile ktoś kupił mieszkanie, co z awansem i jaki samochód służbowy, gdzie wakacje, a  kto w zagraniczne delegacje. Elokwentnie, żartobliwie i intensywnie.

Gwar nieco cichnie. Żona filmowca gładzi ciążowy brzuszek. Teraz na niej skupia się uwaga. Zmiana tematu. Gładko przechodzimy na opowieści rodzinne. Po przeciwnej stronie kręgu, trochę nieobecni, siedzą Małgorzata (półleży) i Michał. Są parą. Ona też gładzi się po brzuchu, jakby była odbiciem ciężarnej. Czasem pogłaszcze po nodze Michała, jakby go uspokajała lub siebie. Próbuje z tego swojego wygięcia, trochę ściśnięcia ciała zmienić temat. Nie przyzna się przecież na głos, że trudno jej słuchać ciążowych opowieści. Woli zrobić z siebie pajaca. Pokracznie uciec. Desperacko próbuje zmienić temat. Wspomina, że Michał nie był jeszcze nigdy w życiu w IKEA, a ona ma taką myśl, by zrobić dokument o tym, jak on idzie tam, pierwszy raz w życiu. Jej głos niknie. Jakby była niewidziana. Nie chwyciło. Za to do Michała dociera pytanie o dzieci.

Jego twarz się zmienia. Jest zakłopotany. Ciało sugeruje, że najchętniej schowałby się do skorupy. Jak jego dzieci? Inne rozmowy całkowicie cichną. Przestrzeń wypełnia się oddechem, który uspokaja emocje i umożliwia przeżycie. Odpowiedź Michała jest spokojna. Znowu ich nie dostał na weekend. Widzi je coraz rzadziej. Była żona stosuje alienację rodzicielską, która wraz z wiekiem dzieci staje się coraz bardziej skuteczna. Ktoś dopytuje o sprawę sądową. Nadal trwa. Wtajemniczeni wiedzą, że ciągnie się latami. Wyniszcza.  Nie służy już nikomu. Niezręczną sytuację ukrywania bólu przerywa nawoływanie ciężarnej, że już pora na powrót do domu. Nikt nie oporuje. Zaczynają wstawać i się żegnać. Do Małgorzaty dociera uwaga od jednego ze znajomych, że znowu schudła. Wyczuwa dezaprobatę, rodzaj szyderczego komentarza, który pomaga zagaić rozmowę, bo przecież jesteśmy w dystansie do samych siebie i umiemy się już śmiać ze swoich przywar jak dorośli. Jej odpowiedź niknie w zamieszaniu, a pewność siebie i kobiecość lecą w dół. Michał pomaga jej wstać. Towarzystwo rozpierzcha się na różne strony w poszukiwaniu aut. Zostają tylko we dwoje.

Wracają pieszo. On prowadzi rower. Idą piaszczystą aleją drzew w ostatnich promieniach słońca. Michał lubi tę porę nazywać szarą godziną. Małgorzata nadaje tempo. Zwolnione. Porusza się ostrożnie, jakby coś trzymała. Widzimy ich tyłem, na tle krajobrazu. On wkomponowany w otoczenie, w odcieniach szarości i brązu. Ona odcina się od reszty kolorystyką rajskiego ptaka. W tych turkusach i kwiatach na sukience bardziej pasuje do nieba. Z ziemią jest kontrastowa. Pasują do siebie. Ich fizyczności są podobne. Chodzi o szczupłość, proporcję ramion, czy przygarbienie? Małgorzata ma włosy ścięte na boba. Michał średniej długości, rozwichrzone i naturalnie falowane jak gałęzie drzew. Nie sięgają ramion. Rozmawiają. Widzimy, jak on na nią patrzy. Z czułością. Sprawdza, czy coś ją boli. Bierze jej plecak, mimo, że jest mały i nic nie waży. Ona sprawia wrażenie przygaszonej. Spotkanie kosztowało ją ogrom wysiłku – fizycznego i emocjonalnego. Widać, że jest obolała, ale do tego się nie przyzna. Jest dzielna. Za to mówi, że chciałaby kiedyś takimi nowinami móc się podzielić. Ewidentnie chce przejść do kolejnego etapu zaangażowania w związku. Spogląda na Michała i go przeprasza. Rozumie przecież jego sytuację. Jest skupiona na tym, by czuł się komfortowo, więc gasi swoje marzenia. Zmieniając ciężar rozmowy wspomina, że znajomi nie zareagowali na pomysł z IKEA, a przecież obydwoje widzą w nim potencjał na rozrywkowy format. Na co Michał jej tłumaczy, że nie przedstawiła im go tak jak jemu. To prawda. Pominęła to, że jest architektem. Nie wyczuli fenomenu – człowiek, który nie dał się wciągnąć pokoleniowym trendom. Lubi skandynawską estetyką, ale nie pochłonęła go konsumpcja. Po inspiracje sięga do samego źródła, do natury. Zabrakło im wyobraźni, a może wcale się nie znają tak dobrze, mimo tylu lat. Przytakuje mu i dodaje, że to niewiarygodne, że człowiek, który odruchowo, niemal z automatu, zawsze wybiera najprostszy kubek z IKEA nigdy w niej nie był. Do tego ona widzi w nim aktorski potencjał. Uwielbia jego mimiczne możliwości, to celowe przerysowanie, którego używa, by ją rozśmieszyć. Jej ekspresja też może rozbawić. Intymne niuanse zarezerwowane tylko dla niech – wygłupy. Michał patrzy w jej stronę. Uśmiecha się. Ona sięga po jego dłoń. Zatrzymują się na chwilę i wtulają w siebie.

Parking IKEA. Lata 90. Przed czerwonym Audi 80 stoi czteroosobowa rodzina. Stylizacje mają wakacyjne, adekwatne do ówczesnej mody. Rodzice mają na sobie ortalionowe bluzy popularnych sportowych marek. Dziewczynka, około 7 lat, wtula się w rękę Taty i pyta, kiedy zobaczy morze. Mama łapie biegnącego chłopczyka. Tłumaczy mu, że za chwilę wejdą do bardzo dużego sklepu i że nie może uciekać, bo się zgubi. On zachowuje się jak typowy dwulatek. Chce się bawić. Śmieje się. Podoba mu się uciekanie od mamy i siostry. Nie jest zainteresowany współpracą. W końcu daje się wsadzić do spacerówki. Mogą ruszyć w stronę IKEA. Czuć ekscytację nowością i zagubienie. To ich pierwszy raz. Morze już widzieli, a takiego sklepu, zagranicznego, z rzeczami do domu jeszcze nie. Przed nimi przestrzeń do odkrycia. Wejście w inny świat. Teatr? Przecież wszędzie jest scenografia. Można się odciąć od rzeczywistości. Podejście do klienta, jakiego wcześniej nie znali – jest przyjemnie. Można poczuć się wyjątkowo. Ktoś o nich dba. Dostają drewniane ołówki, miarki, karteczki do notowania, niebieskie torby. Inni ludzie wydają się być jakby milsi. Nawet się uśmiechają. Wszyscy poruszają się trochę jak w jakimś śnie. Uczą się jawnie podglądać i „wybierać”. Mijają boksy zaaranżowane na mieszkalne przestrzenie – zaproszenie do domu, a może przyszłego mieszkania.

Dziewczynka odpływa w świat wyobraźni. Ikea staje się jej placem zabaw – powiększonym domkiem dla lalek. Wchodzi do zaaranżowanych przestrzeni i znika w nich przez chwilę. Raz jest dziecięca sobą – siada na łóżku i rozgląda się po swoim pokoju. Bawi się misiami. Sprawdza, jak szybko może kręcić się fotel stojący przy biurku. Innym razem jest w świecie dorosłych. Zmienia się w kobietę, która przypomina Małgorzatę. Ma buty na obcasach i torebkę. Wszystko w duchu lat 90. Jesteśmy w pierwszej IKEA w Gdańsku. Dorosła dziewczynka chodzi po boksie przedpokoju. Zdejmuje tam szpilki i zostawia torebkę na jednej z szafek. W kuchni oznajmia, że zaraz przyjdą goście, więc szykuje obiad. Biegnie do łazienki umyć ręce. Trochę to sztuczne, przerysowane wcielanie się w role, ale przecież to wyobraźnia dziecka.

Kuchnia aspirująca do takiej, którą można znaleźć w Hygge blog. Da się zauważyć osobowość właścicielki, jeśli ktoś uważnie obserwuje. Nieoprawione obrazy na ścianach, różne ramki, a w nich zdjęcia i pocztówki ze sztuką. Mieszanka przedmiotów użytkowych i tych o charakterze dekoracyjnym. Przenikanie starego z nowym. Kwiaty? Są, ale nie na pierwszym planie.

Na wiklinowym fotelu wyściełanym kocem i poduchami widzimy Małgorzatę. Nieopodal, przy drugiej krawędzi kwadratowego stołu na klasycznym krześle z IKEA siedzi Michał. Oświetla ich świeca i boczne światło od okapu. Rozmawiają. Popijają herbatę. On trzyma rozpoznawalny model kubka w kolorze złamanej bieli, a ona od czasu do czasu odstawia na talerzyk  pomarańczową filiżankę – strojny Ćmielów. Po ułożeniu ciała Małgorzaty w fotelu i jej bogatej gestykulacji widać, że czuje się zdecydowanie swobodniej niż na spotkaniu ze znajomymi. Jest ożywiona. Na jej twarzy widać zrelaksowanie. Właśnie skończyła opowiadać. W końcu może sięgnąć po filiżankę. Uśmiecha się do Michała.

On przeciąga się i patrzy w przestrzeń. Coś sobie przypomina. Kładzie łokieć na stole i opiera głowę na nadgarstku przysłaniając częściowo swoje pełne usta palcami. Marszczy czoło. Spogląda na Małgorzatę. Nachyla się ku niej i mówi, że nie ma w sobie takiej ekscytacji wnętrzami, jaką widzi u niej. Ona jest wyraźnie zaskoczona. On przyznaje, że od dziecka lubił rysować i dlatego ta architektura się pojawiła jako wybór studiów – konsekwencja posiadanych umiejętności. Natomiast marzenia dotyczące wyboru zawodu miał całkowicie inne. Oczywiście Małgorzata chce wiedzieć, o czym śnił. Jest go ciekawa. Delikatnie dotyka jego dłoni i zachęca, by powiedział. W końcu ma szansę uzyskać inną odpowiedź od „nie wiem”, a co za tym idzie, będzie wiedziała, co jest dla niego ważne, o czym kiedyś marzył.

Twarz Michała łagodnieje jeszcze bardziej. Bierze głęboki oddech. Jego spojrzenie staje się bardzo skoncentrowane. Jego oczy stają się wyraziste, czujne. Zamyka je. Mruga. Z ciemności wyłania się opowieść.

Dziecięce oczy. Uważnie w coś wpatrzone. Teraz da się zauważyć, że to chłopiec z ołówkiem w dłoni. Stoi na skrzyni przy wielkiej sztaludze. Kończy rysować. Pracownia, w której się znajduje to trochę zbiorowisko wszystkiego. Mieści się na strychu. Sporo tam drewna. Czuć ducha czasu. Nie tylko lat 90. Podchodzi do chłopca dojrzały mężczyzna i chwali postępy. Żartuje, że ma bardzo sokoli wzrok skoro wypatrzył wilka. Chłopiec się uśmiecha rozpromieniony.  Rysunek przedstawia całkiem wiernie oddany widok z okna i na pierwszym planie jakby wklejone zwierzę. Mężczyzna obiecuje, że następnym razem pokaże mu, jak zadbać o właściwe proporcje. Chłopiec zgadza się na propozycję i oznajmia, że już musi iść. Pakuje swoje rzeczy i grzecznie wychodzi.

Po zamknięciu drzwi od pracowni skacze po schodach. Bardziej przypomina dzikusa niż chłopca, który jeszcze przed chwilą z zaangażowaniem rysował. Wybiega z budynku. Jest wyraźnie podekscytowany, z wypiekami na twarzy i błyszczącymi od radości oczyma biegnie przed siebie. Widzimy trochę z lotu ptaka jego małą postać, która dość szybko opuszcza zabudowania miasteczka. Kieruje się polną drogą w stronę lasu. Mija rzekę i łąki.

Przed chłopcem stoi ściana gęstego lasu. Bynajmniej nie wybiera udeptanej dróżki. Wskakuje w krzaki, jakby pływał w tych gałęziach, był jednością z przyrodą. Dostaje się do serca tętniącej życiem puszczy. Spogląda w niebo. Zza liści migoce ciepłe, letnie światło. Chłopiec podnosi rękę do góry w geście zwycięzcy. Całe jego ciało komunikuje pewność. Mruży oczy. Słychać leśny szum. Z zielonego wnętrza zaczynają wyłaniać się zwierzęta. On się z nimi dobrze zna. W większości je narysował, więc wszystkie są po części ołówkowe. Wszyscy sprawiają wrażenie dobrych przyjaciół, którzy spotykają się po szkole, by się razem bawić. Szczęście.

Magiczną zabawę przerywa kobiecy głos z oddali. Chłopiec dobrze go zna. To matka woła go po imieniu. Intonacja nie jest łagodna. Da się wyczuć napięcie w głosie. Zwierzęta znikają. Jedno po drugim. Pewnie uciekają przed krzykiem. Michał zrywa się i zaczyna biec. Spotykają się przy polnej drodze. Kobieta doszła aż tutaj w poszukiwaniu syna. On się skulił w odpowiedzi na jej nerwowo rozedrgane ciało. Widzimy ich z oddali. Wracają. Prowadzi go do domu. Nie lubi, gdy się oddala. Nie rozumie jego przyrodniczych zainteresowań, fascynacji zwierzętami. Chce, by został kimś. Przecież jest zdolny. Na ganku niekontrolowanie wymierza chłopcu karę.

Ponownie znajoma kuchnia. Małgorzata i Michał nadal siedzą przy stole. Cisza. Ona chyba nie wie, jak ma zareagować. Spuszcza wzrok. Chciałaby go obronić, ale to przeszłość. Nic nie da się już z tym zrobić. To było. Matka Michała teraz jest już inną osobą. Troskliwa i łagodna kobieta. Czasem przesadnie martwiąca się o syna – zwyczajna mama i babcia. W Małgorzacie tworzy się pokrętne połącznie wątków obecnych z przeszłością. Obserwuje wpływ historii na teraźniejszość. Widzi pewne zależności. Zaczyna rozumieć reakcje Michała, jego walkę o inne życie dla jego dzieci oraz ból i poczucie niesprawiedliwości, gdy jest posądzany o rzeczy, których nigdy nie zrobił. Podwójne standardy. Zróżnicowane reakcje na przemoc. Łatwiej zobaczyć oprawcę w mężczyźnie. Sąd z reguły staje po stronie matki.

Małgorzata z tego łączenia zwojów wyciąga temat byłej żony Michała. Chciałaby jakoś zdjąć z niego ten ciężar, a może zrobić miejsce dla siebie w nowej historii, którą zbudują razem? Znowu budzi się w niej chęć ratowania, a może tym razem obrony dobrego imienia mężczyzny, którego wybrała. Milion pomysłów w jej głowie domaga się ujawnienia. Ostatecznie pyta Michała, czy rozmawiał ze swoimi rodzicami na temat opowieści rodzinnych, które skądś wyłowiła eks żona od jego kuzynów. Są poniżające i niespójne z faktami. Luźne fantazje. Nie powinny być przekazywane dzieciom w obecności ojca, a nawet bez niego. Małgorzatę najbardziej boli to, że on w to uwierzył. Przekaz o odrzuceniu, bezwartościowości i zniszczeniu rodzicom życia przez jego pojawienie się na świecie został zasiany. Skutecznie. Umościł się jak zadra. Głęboko. Naruszył esencję jego potencjału. Zabronił marzyć. Odgrodził od życia. Małgorzata nie daje za wygraną. Namawia go, żeby chociaż z ojcem porozmawiał i dowiedział się, jak było naprawdę. Wysłuchał jego wersji wydarzeń. Michał daje stanowczo znać, że koniec tematu. Kwituje tylko, że nie ma takiej swobody w rozmowie z własnym ojcem, jaką ona ma ze swoim.

Wnętrze mieszkania w jednej z warszawskich kamienic –  Showroom i SPA. Przez okna od ulicy można zobaczyć, co się dzieje w środku. Przystrojone kwiatami stoły, uginające się od wyrafinowanego jedzenia. Wokół przekrój różnorodnych kobiecych osobowości. Kolor i elegancja. Niektóre z nich można kojarzyć – są medialne. W tle słychać francuską muzykę. Rozmowy, opowieści i anegdoty z życia. Jest ciepło i blisko. Mentorka, właścicielka tego niezwykłego miejsca wie, jak robi się piękną atmosferę. To kobieta wielu talentów. Każdego potrafi rozświetlić swoją uwagą.

Małgorzatę ściągnęła na urodziny marki przyjaciółka. Gdy tylko przekroczyła próg została wciągnięta w wir spotkania. Znają się z Anetą od lat i wzajemnie dopełniają. Lubią swoje kontrastowe osobowości. Uważają, że to wzbogaca ich światy. W swoich szczytowych formach rozpoznają na odległość, kiedy druga coś przeżywa bądź przepada w jakimś drastycznym dole. Milion razy rozmawiały o tym, co robić, by wyzbyć się z życia wszelkich możliwych triggerów, które odpalają stany upadku, czy odcięcia. Trening samoświadomości i wyprowadzania siebie z bolesnych miejsc. Z roku na rok przynosi coraz więcej efektów. Pozostajesz sobą niezależnie od otoczenia. Tym razem też się udało. Jest swobodnie. Bywa nawet bardzo otwarcie i głęboko, mimo że niektóre kobiety dopiero się poznają. Rozmowy o pasjach, przekonaniach, zdrowieniu, życiu i śmierci, a wkoło kosmetyki. Naturalnie. Uroda? Owszem. Ma znaczenie. Przecież mieszkasz w ciele. Potrafią się sobą nawzajem zachwycać, z dystansem i humorem. Idealna sytuacja. Małgorzata wyróżnia się długimi do pasa, zadbanymi, gęstymi włosami. Aneta ma nieskazitelną cerę. Trudno zidentyfikować, ile ma lat.

Gdzie są mężczyźni? To święto kobiety, która miała odwagę spełnić swoje marzenie. Biznes prowadzi na własnych zasadach – autentycznie, w kontakcie, z przestrzenią na drugiego człowieka. Cała jest opowieścią, która wplata historie innych we własne życie. Wokół siebie tworzy coś w rodzaju wspólnoty. Łączy ludzi. Mężczyźni przemykają tam dyskretnie, jakby rozumieli, że kobiety potrzebują przestrzeni do spotkań i wzajemnej inspiracji, by wzrastać i celebrować życie.

Pojawia się znikąd. Bynajmniej nie przemyka. Jest jaskrawy. Trochę z innego świata. Wyróżnia się. Podoba się kobietom. Uwodzi je. Tworzy aurę tajemniczości do której chętnie zaprasza. Aneta jest zachwycona. Ciągnie Małgorzatę do drugiego pokoju. Chce, by i ona go poznała. Tam już tłum kobiet. On opowiada, a to historię o swojej niezwykłej matce artystce, a to o swoich przygodach estradowych. Wie, jak modulować głos, kiedy zrobić przerwę. Skupia na sobie całą uwagę.

Małgorzatę coś odpycha od mężczyzny. Nie potrafi uzasadnić przyjaciółce, dlaczego nie ma ochoty przebywać w jego otoczeniu. Nie kupuje go. Jakby postawiła przed sobą ścianę. Widzi zahipnotyzowane kobiety. Nie chce w tym uczestniczyć. Przeszkadza jej zgrzyt i zakłócenie dotychczasowej atmosfery spotkania. Gospodyni dyskretnie dopytuje, co się tam dzieje. Małgorzata słyszy siebie, jak pod nosem mówi „Piotruś Pan”. Przyjaciółka jej nie rozumie. Ona nie do końca rozumie swoją reakcję. Za to czuje i ufa swojej intuicji. Tym razem jej nie lekceważy.

Wyłania się przed jej oczami obraz. Małgorzata z przeszłości. Wygląda zupełnie inaczej. Przypomina eteryczną rusałkę. Otacza ją łąka. W oddali widać ognisko, a wokół niego samych mężczyzn. Jednemu z nich, tuż nad głową pojawia się indiański pióropusz, dość szczegółowy neon – zapala się i gaśnie. Dokładnie ten mężczyzna oddala się od zgromadzenia i podchodzi do niej. Mówi spokojnym głosem mędrca, że właśnie wytłumaczył mężczyznom, że gdy wchodzą na wysoki poziom oświecenia, to bardzo lgną wtedy do nich kobiety i to jest pokusa. Małgorzata z naiwnością dziecka, podszytą skrótem myślowym, o tym, że gdy wspominamy publicznie terapeucie o problemie znajomego, to zazwyczaj mówimy o własnej historii, pyta, czy mówi o sobie? Przecież są w relacji. Jest ciekawa. On z pełną powagą i przekonaniem odpowiada – O przyjacielu. Zobaczył to bardzo wyraźnie, jak ulega pokusom, jak jego stan oświecenia się rozprasza w kontaktach intymnych z innymi kobietami, a przecież ma żonę, którą kocha. Dodaje jeszcze, że chciałby go uratować od tych zdrad. Ona zachwycona jego postawą pocieszająco go przytula, tego wielkiego, dużo starszego od niej mężczyznę, a nad jego głową zapala się i gaśnie pióropusz.

Małgorzata się ocknęła. Jakimś cudem wyciąga z tego specyficznego babińca wokół jegomościa przyjaciółkę i mówi, że musi już iść. Wyjaśniają sobie, że zgrzytów między nimi nie ma. Akceptują swoje odmienne potrzeby. Przytulają się i dziękują sobie wzajemnie. Małgorzata znika za pięknie rzeźbionymi, wysokimi drzwiami.

Odgłosy budzonych instrumentów. Słychać rozmowy, śmiech. Chaos próby, wymieszany z radością spotkania. Otwierają się drzwi. Do obszernego pokoju wchodzi Michał. Wita się. Ktoś mobilizująco podsumowuje, że są już wszyscy. Można zaczynać. Pora na prawdziwą rozgrzewkę. W pomieszczeniu sami mężczyźni, gitary, perkusja, pianino, skrzypce. Pełna różnorodność. Cieszą się jak dzieciaki. Improwizują. Bawią się muzyką. Porozumiewają się bez słów. Nie ma presji doskonałości. To pasjonaci. Grają dla przyjemności.

Przy dźwiękach rozgrzewających się muzyków oglądamy obrazy z dwóch różnych spotkań. Widzimy, jak w równoległej przestrzeni przybywa kobiet. Zajmują miejsca na wygodnych poduchach. Tworzą krąg. Otoczenie jest przytulne, bezpieczne. Na parapecie stoją zapalone świece. Każda z kubkiem lub filiżanką. Rozmawiają. Słuchają. Dzielą się sobą, bez obaw, w zaufaniu. Cieszą się spotkaniem. Ich mowa ciała synchronizuje się z muzyką. Widzimy wśród nich Małgorzatę.

Równowaga. Wielopokoleniowość. Odmienność. Odrębne przestrzenie, by móc zasilać wspólną. Michał przegląda się w innych mężczyznach. Pasja. Energia i radość z przepływu. Rozmowy, przy papierosie, czy szklaneczce whisky. Żarty. Odreagowanie w twórczości. Bez presji i przymusu. Sposób na zdrowe relacje. Małgorzata odbija się w historiach innych kobiet. Dzielenie sobą, wrażliwość, dotykanie duchowości. Bez oceny, z otwartością i przyjęciem tego, jaką się jest. Czy to kontynuacja rozsławionego darcia pierza przez kobiety? Chyba nie. Bardziej wspólnota wynikająca z uniwersalnych etapów doświadczania kobiecości, przynależność i przyjemność swobodnego przebywania razem z kobietami, siła zrozumienia i lekcja ufania sobie, bez automatycznej uległości mężczyźnie wpajanej przez pokolenia. Szczere poznawanie siebie samej i siebie nawzajem. Uwalnianie się od starych wzorców i zmiana przekonań na temat sprawczości kobiet. Mądrość cyklu. Oswojenie. Bez wstydu i zagrożenia. Ukojenie. Rytm. Poruszenie ciała i sztuka życia.

Obydwoje lubili powroty z tych spotkań do domu. Racjonalnie nie da się tego wyjaśnić. Dlaczego? Co w tych powrotach było innego? Może chodzi o tajemnicę… Szacunek do kobiecego i męskiego? Ciekawość? Zgodę na odmienność, własne pasje i relacje? Małgorzata uwielbiała w Michale radość, rozluźnienie i otwartość, której miał wówczas razy milion. Był wtedy jej bliższy. Jadłaby go łyżkami. Nie mogła oderwać od niego oczu, ani powstrzymać uśmiechu. Przebudzenie kreatywności, pasji życia i namiętności. Wyzwalał w niej to, co najlepsze. Budził do miłości. Michał za to zachwycał się jej miękkością, blaskiem, który wokół siebie roztaczała. Poruszała się z gracją i pewnością. Piękno w czystej postaci. Była radosna, zrelaksowana, pogodzona ze światem, napełniona nadzieją i tajemnicą życia. Przemawiała przez nią mądrość i równowaga. Jakby spadły z niej wszystkie ciężary. Jej obecność wypełniała całą przestrzeń. Czuł, że jest jego domem, uosabia marzenia, których nigdy nie miał odwagi wypowiedzieć na głos. Kochał to uczucie połączenia i spotkania obu światów. Chciałby jej takiej zawsze.

Razem odkrywali nowe lądy. Całkowicie wykraczające poza ich dotychczasowe doświadczenie. Całe życie o czymś marzysz, a w jednej chwili okazuje się, że to nie jest twoje. Opadają iluzje, projekcje, a wpływ kultury zostaje rozbrojony. Gdzie jest esencja? Czego pragniesz? Nie Twoi przodkowie, inne kobiety, mężczyźni, ojciec, matka, głos z reklamy, a Ty, jakie są twoje prawdziwe potrzeby, co ciebie uszczęśliwi i sprawi, że życie przeżyjesz w pełni. Czy masz odwagę wyruszyć w podróż w nieznane? Małgorzata i Michał dotykali innego wymiaru intymności. Konfrontowali swoje wyobrażenia o związkach z rzeczywistością i tym, czego chcą, tak z samych trzewi. Uczyli się widzieć siebie w relacji i siebie nawzajem. Podejmowali wyzwania i od nich uciekali w utarte schematy i skróty myślowe, bo trudno jest wytrwać w nowym, pozwolić sobie na odsłonięcie się i wytrwać w prawdzie przed drugą osobą. Zaryzykować. Otworzyć bramy do innego wymiaru lub zamknąć je na chwilę lub na zawsze. Małgorzacie trudno było zaufać. Ciągnęła za sobą widmo unikania nieprzewidywalności i zapobieganie niebezpieczeństwu, choć z reguły bardzo dobrze odnajdywała się w chaosie. Echo domu rodzinnego. Wierzyła w swoją otwartość i że jest w stanie przecierać nieznane szlaki, a z drugiej strony miała silnie zakorzenione patriarchalne wzorce. Szukała oparcia w mężczyźnie, jego ochrony, opieki, decyzyjności, która ją zwolni z odpowiedzialności. Michał nie mógł się w tej ambiwalencji odnaleźć. Chciałby być dla niej tym mężczyzną. Próbował się zmienić, wpasować w jej podszepty. Tracił siebie. Sprzeczności wywoływały w nim niepewność. Chciał autentyczności, choć nie miał pojęcia, czym ona dla niego jest. W końcu, któregoś wieczoru nie wytrzymał. Poddał się całkowicie. Stanowczym głosem powiedział jej, że nigdy nie będzie mężczyzną, którego potrzebuje. Chce zostać w swojej wrażliwości. Nie chce zrezygnować z siebie. Ona patrzyła na niego z zaskoczeniem. Pierwszy raz go takiego widziała. W takiej szczerości. Była w tym moc i stanowczość. Zdecydowanie. Całą sobą poczuła, że ona właśnie chce go takiego. Opadły iluzje. Dotknęła ziemi, prawdy o życiu, w tu i teraz. Mogła się przekonać, jak opuszcza swoje przekonania i otwiera bramę do serca. Była wzruszona. Obydwoje byli. Przekraczali jakiś próg. Wychodzili ze stereotypowego postrzegania ról. Budowali przestrzeń na nowe rozumienie siebie nawzajem, redefiniowanie wizji związku. Do niej dotarło wyraźnie, że nie chce silnej atrapy – całym sercem wybiera prawdziwego człowieka, tego mężczyznę i zaproszenie do dojrzałej miłości. Nigdy wcześniej się tak nie kochali.

Zza horyzontu mazurskiego krajobrazu wyłaniają się dwie postaci jadące na rowerze. Niebo dodaje nieco dramatyzmu tej letniej scenerii. Jest malarsko, szczególnie, gdy zza chmur wygląda słońce i doświetla kompanów podróży. Gdy się zbliżają, można rozpoznać, że to Małgorzata i Michał. Po bogatej ekspresji ciała da się zidentyfikować, że są w romantycznej relacji.  Ich wzajemne spojrzenia są słoneczne i zachwycone. Ona długie do pasa włosy ma splecione w luźny warkocz.

Dojeżdżają do celu. Zostawiają rowery, zabierają rzeczy i ruszają w stronę plaży. Idą drzewnym tunelem. Na jego końcu, gdy stają na piaszczystym piasku, widzą przed sobą taflę jeziora, w której odbijają się ciężkie chmury. Malowniczy widok. Światło podbija kontrast. Kąpiący się ludzie przełamują mistrzostwo przyrody i wprowadzają nieco dynamiki. Robi się swojsko i wakacyjnie. Widać, że w oddali już pada. Nikt się jednak nie zraża. Do czasu, gdy pogoda rozgania towarzystwo imponującą ulewą. Ludzie tłoczą się pod najbliższą wiatą. Michał za to prowadzi Małgorzatę w przeciwnym kierunku, do brzegu, gdzie są porozkładane łodzie. Chowają się pod rozłożystym drzewem. Siadają na jedną z łodzi i osłaniają się ogromnym, survivalowym, przeciwdeszczowym płaszczem. Bliskość i miarowe odgłosy deszczu podgrzewają namiętność.

Zza okna auta widać uciekające mazurskie krajobrazy. Małgorzata ma szczęście wypisane na twarzy. Cieszy się ze spontanicznego wyjazdu. Michał za to głośno rozważa powieszenie zdjęć na ścianach. Ona proponuje IKEA do zaopatrzenia w ramki i żartuje, że napisze do nich i opowie o nim. On nagle gaśnie. Ona ścisza głos. Próbuje odgadnąć, co się stało. Jest niecierpliwa. Odezwała się w niej ratowniczka. Pyta, czy chodzi o to, że planował na ten wyjazd zabrać dzieci… Po jego twarzy widać, że próbuje poradzić sobie z cierpieniem. Nie potwierdza. Nie zaprzecza. Jej trudno wytrwać bez działania.

Korytarz przychodni. Bynajmniej nie państwowej. Nie ma kolejek. Pacjentki poumawiane na godziny i wszystko przebiega zgodnie z planem. Widać po Małgorzacie, że się denerwuje. Do poczekalni wchodzi kobieta w ciąży. Czyżby ona również była w ciąży? Wzywają ją do gabinetu usg. Wychodzi z niego blada. Ledwo trzyma się na własnych nogach. Przechodzi przez korytarz. W głowie ma ciszę. Jest odcięta od odgłosów otoczenia. Pilnuje się ściany. Jakby bała się upaść. Otwiera drzwi na zewnątrz i wybucha płaczem. Chowa się gdzieś z boku. Chce się ukryć. Dzwoni do Michała. Wydobywa z  siebie zlepki chaotycznych zdań przeplatanych szlochem. Trudno się w tym połapać. Od pytania, dlaczego pierwszy lekarz zbagatelizował jej dolegliwości, po informację, że to szybko rośnie i trzeba zareagować, a ona nie chce operacji. Michał stara się zrozumieć, co się stało.

Kolejne badanie. Lekarka tworzy atmosferę zaufania, zachęcającą do otwartej rozmowy. Z wyczuciem zadaje pytania. Małgorzata przyznaje się jej, że się boi. Chciałaby mieć jeszcze szansę na założenie rodziny. W wywiadzie medycznym zaznacza choroby nowotworowe w rodzinie.  Dostaje skierowanie do szpitala – na cito. Lekarka poleca jej również specjalistkę, która będzie umiała zrozumieć jej sytuację. Uspokaja ją. Obiecuje, że zrobią wszystko, by była zdrowa. 

Widmo operacji ją przeraża. Szuka alternatyw. Natychmiast. Może zioła pomogą? Do tej pory ratowały ją zmiany w diecie. Będzie przestrzegać każdego rygoru, który nakaże jej zaufana specjalistka od medycyny chińskiej, ale ona nie chce się podjąć leczenia. Ogląda zdjęcia z usg i odsyła ją do szpitala. Po pomoc do niej może zgłosić się po operacji, by wzmocnić gojenie.

Kolejna konsultacja. Konsylium w szpital. Małgorzata jest przerażona. Gubi się w oficjalnych tytułach. Gabinet jest maleńki. W nim troje lekarzy i ona. Opuszcza swoje ciało. Taki ma sposób, by poradzić sobie ze wstydem – nie czuć. Przygląda się sytuacji w ciasnym gabinecie, jakby z boku. Bada ją kobieta – sprawnie. Wszyscy posługują się niezrozumiałym dla niej szyfrem. Dotarło do niej tylko, że czeka ją zabieg i operacja. Pyta na koniec, czy zostawią jej wszystkie narządy. Nie dają gwarancji. To się okaże.

Małgorzata siedzi na środku pomieszczenia. Meble pojawiają się i znikają. Robi się klaustrofobicznie. Ściany ruszają się plastycznie, jakby za chwilę miały uosabiać żywe istoty. Zbliżają się do niej. Zaczynają mówić o chorej na raka kobiecie, którą zajmuje się troskliwy mąż, o ojcu Małgorzaty, którym trzeba się zająć, bo odmówili mu chemii, a przecież jego żona nie żyje, o jej znajomej, która czeka na wyniki biopsji. Wyliczankę przerywa trzaśnięcie drzwi. Też mają coś do powiedzenia, a mianowicie zadają pytanie o to, kto zajmie się Małgorzatą, jeśli okaże się, że jej wynik jest zły.

Ściany zbliżają się do niej jeszcze bardziej. Jest pusto i ciasno. Cisza. Małgorzata ciśnie monologiem. Do kogo? Sama nie wie. Chyba jednak do Stwórcy. Patrzy to w podłogę, to w sufit. Najpierw mówi mu, że nie może być takim potworem, potem argumentuje, aż w końcu negocjuje. Za dobre wyniki obiecuje obciąć włosy i oddać je na perukę. Ta myśl ją aż zaciska. Chwyta się bezwiednie za serce. Uwielbia swoje włosy. Są dla niej ważne. Definiują jej kobiecość, dopełniają ją, wzmacniają atrakcyjność. Dodaje jeszcze po cichu, żeby jej znajoma też była zdrowa i zwija się wyczerpana w embrion.

Małgorzata może się jeszcze wycofać, ale nie chce. Za bardzo ją to porusza, by wróciła do salonu po raz drugi. Teraz albo nigdy. Podpisuje papiery. Dotrzymuje słowa. Fryzjer splata włosy w luźny warkocz. Jeszcze tylko go prosi, by z przodu zostawił jak najdłuższe włosy. To dla niej ważne. Oczywiście nie ma problemu i nowa fryzura nabiera kształtu w stronę oszczędzenia długości z przodu. Taki kompromis. Kobieta siedząca obok komentuje, że jest ładnie. Małgorzata dziękuje. Próbuje się oswoić z nową sobą. Wysyła Michałowi selfie. On odpisuje – podoba mi się.

Stoi przed lustrem. Widać ją całą. Przygląda się sobie. Uważny obserwator zauważy, że ma nieznacznie wypukły brzuszek. Sprawdza różne warianty ułożenia włosów. Robi sobie zdjęcie. Przybliża się do lustra. Odkłada telefon. Dotyka swojej twarzy, z wyraźną obawą, jakby miała się rozpaść. Wpatruje się w siebie i widzi w odbiciu starszą siebie. Odskakuje. To przemijanie. Widmo przyspieszonego starzenia, które może przynieść operacja. Jej lęk. Uświadamia sobie, że jej wartość opiera się również na tym, jak wygląda. Nigdy tak wcześniej o sobie nie myślała. Teraz to poczuła. Ulotność. Zbliżająca się starość. Chce natychmiast strząsnąć z siebie ten widok. Obraz znika. Zamyka oczy i gładzi się po głowie w geście ukojenia. Łapie miejsce po włosach. Otwiera dłonie i się im przygląda. Pusto.

Wrzuca zdjęcie do Sieci. Sprawdza, czy ktoś polubił. Jest w niej jakiś rodzaj rozpaczy, który próbuje w ten sposób zagłuszyć. Boi się operacji. Najbardziej tego, że obudzi się bez macicy.

Typowe okno – duże i surowe, bez dekoracji, z pustym parapetem służyło jako rama dla samotnego drzewa rosnącego na tle szarego budynku o podobnych oknach. W tle prawdopodobnie słychać podcast – tematem są afirmacje. Gdy oddalamy się od okna i zaczynamy widzieć szerzej orientujemy się, że to szpital. Cztery łóżka, 3 kobiety, krew. Małgorzata podaje odruchowo zakrwawionej kobiecie coś w rodzaju gazy, która leżała na stoliku. Druga kobieta woła pielęgniarkę. Cisza. Sąsiadka głośno się zastanawia, czy przyjdzie jakaś psycholog porozmawiać o poronieniu. Do Małgorzaty chyba dopiero dotarło, co się stało. Jest za bardzo przerażona własną operacją. Próbuje się uspokoić. Wkłada słuchawki. Znowu słyszymy afirmację.

Nastrajanie przerywa telefon. Dzwoni Agnieszka. Małgorzata wychodzi na korytarz, by porozmawiać z przyjaciółką. Żartując ubolewa, że jej tu nie ma, bo kto o nią będzie walczył o jej macierz, kto przypilnuje, by lekarze  ją oszczędzili? Agnieszka przeprasza. Wkurza się, że nie udało jej się wrócić na czas do Polski. Sugeruje super wsparcie od Michała, ale Małgorzata wyjaśnia jej, że w końcu się widzi z dziećmi, więc nie wie nawet, czy będzie mógł ją odwiedzić. Za to, oznajmia, że słucha afirmacji. Agnieszka podłapuje temat i wzmacnia w niej przekonanie, że będzie dobrze. Obiecuje, że zabierze ją po operacji do siebie. Na koniec prosi ją, by zaufała, że jest w dobrych rękach i że ją kocha, od zawsze jak siostrę.

Blok operacyjny. Stach osłabia ostrość widzenia. Wszystko migocze jakby mocniej. Małgorzata jest już na stole. Podchodzi do niej lekarka. Przedstawia się. Będzie ją operować.  Za to ona pyta ją, czy zachowają jej macicę. W odpowiedzi słyszy pytanie o plany reprodukcyjne. Małgorzata wie, że Michał teraz nie może mieć więcej dzieci, że nie da rady. Słyszy jednak swój wyraźny głos, który mówi – planujemy dziecko. Lekarka coś sprawdza. Zgadza się. Obiecuje, że jeśli nie będzie zagrożenia życia zostawi macicę. Anestezjolog zaczyna procedurę usypiania.

Małgorzata budzi się podłączona do aparatury. Jest słaba, ale pamięta jak przez mgłę kogoś, kto mówił, że się udało. Uśmiecha się. Obolała, ale cała. Uratowana. Znowu zasypia.

Gdy ponownie się przebudza widzi Michała. Przyznaje, co powiedziała, by ocalić macicę i mówi mu, że nic nie muszą. Ona chciała tylko mieć jeszcze szansę. Prosi, by potrzymał ją za rękę. On bierze jej dłoń w swoje dłonie. Ona się uspokaja. Czuje do niego ogrom miłości i odlatuje w przeciwbólowym locie.

Skrzypiące, drewniane drzwi od podpiwniczenia. Po ich otwarciu Michał wchodzi do męskiej strefy wpływów. W pomieszczeniu jest półmrok. Wkoło znaleźć pewnie można jakieś narzędzia. Panuje tu umiarkowany bałagan. Na środku stoi stolik, na nim wódka, a przy nim siedzi siwy mężczyzna. Jest lekko wstawiony. Zaprasza Michała, by usiadł. Siedzą obok siebie. Ojciec rozlewa wódkę. Podaje kieliszek synowi. On przyjmuje i zbiera się na odwagę, by o coś zapytać. Odstawia alkohol i zaczyna mówić.

Ojciec wzdycha i opowiada o stracie pierwszego syna, że nie wiedział, co zrobić, o bólu w sercu, o uciekaniu, że wtedy po raz pierwszy się upił do nieprzytomności, a przecież umie kontrolować picie. Wspomina, że właśnie wtedy mama wyjechała. Zabrała Justynkę, jego siostrę, taką malutką, dwuletnią i wróciła do swoich rodziców. Nie było nikogo. Przyszedł do niego wtedy przyjaciel, sąsiad, który już nie żyje i kazał mu walczyć, bo ma jeszcze córkę. Zrobił to. Regularnie jeździł i prosił, by wróciły. Trochę to trwało. Wtedy przestał pić, całkowicie. Wziął się za robotę i się udało. To był najpiękniejszy czas w jego życiu, bardzo się kochali i wtedy mama zaszła w ciążę. Bardzo się cieszyli i bali. Tak bardzo bali się, że go stracą. Ojciec spojrzał na Michała i ścisnął jego ramię mówiąc po ciuchu wzruszony – synku.

Michałowi popłynęły łzy po policzkach. Dopytywał jeszcze o mamę, czy jak była u rodziców, czy go wpuszczała do domu. Ojciec zaprzeczył. Powiedział, że była uparta. Pokazał na dom i powiedział, że najpiękniejszą rodziną zawsze byli tu, w tym miejscu, gdzie z miłości pojawiły się ich dzieci. Wspomniał jeszcze, że gdy Michał się urodził, to bardzo się bali, że mogą i jego stracić. Ze strachu nawet na ręce nie brali go za często, więc jak płakał, to mama głaskała mu główkę. Ojciec bał się jeszcze bardziej, więc tylko patrzył, żeby nic nie uszkodzić. Potwierdził, że mama zachowywała się, jak typowa mama i chciała wszystko sama przy nim robić i zawsze się o niego bała. Ma tak do tej pory.

Górski szlak, jest soczyście zielono i blisko wody. Abstrakcyjna sytuacja. Na drodze stoi zdezorientowana Małgorzata. Ma na sobie tylko turkusowy t-shirt i bose stopy. Włosy ma minimalnie za ramiona, rozpuszczone. Podchodzi do niej kobieta w białej szacie, do ziemi. Małgorzata podbiega do niej. Jest wzruszona. To jej mama, która nie żyje. Namawia ją, by szła w góry, do życia. Obiecuje na nią patrzeć. Przekonuje, że teraz jest jej czas. Przytulają się, czule żegnają, a Małgorzata rusza w drogę. Wspina się z lekkością niczym jakaś bohaterka z bajki.

Małgorzatę budzi wołanie. Przeciąga się i energicznie wstaje z łóżka. Zbiega po schodach. Ma na sobie ten sam t-shirt, ze snu.  Wchodzi do przestronnej kuchni. Czeka na nią Agnieszka, która jest dojrzałą kobietą, po 50tce, to jej drewniany dom. Przygotowała śniadanie. Małgorzata koniecznie chce opowiedzieć sen. Jest podekscytowana. Jednocześnie orientuje się, że jest na stole dodatkowe nakrycie. Zanim Agnieszka zdąży jej odpowiedzieć obie dostrzegają nadjeżdżający samochód. Obie rozpoznają auto. Aneta przyjechała! Od progu zapowiada świętowanie urodzin. Małgorzata żartuje, że nie wie, o co chodzi, bo jej urodziny są za dwa dni. Widać po niej, że bardzo się cieszy ze spotkania.

Kobiety usiadły do uczty, którą przygotowała Agnieszka. Aneta wnosi do rozmowy obawy dotyczące ucieczki urodzinowej Małgorzaty. Ona usprawiedliwia się, że to specyficzna sytuacja. To może być ostatni Dzień Ojca, który spędzą razem. Agnieszka przypomina jej, jak rok temu spędziła swoje urodziny. Małgorzata przyznaje, że czasem trudno jej zrobić coś tylko dla siebie. Urodziny 23 czerwca trochę komplikują. Trzeba wybierać lub godzić równoległe celebracje. Za to tym razem postanowiła przyjąć wyzwanie i robi coś wyjątkowego. Zdecydowała w końcu  zaakceptować swoją bliznę. Mówi, że może pokaże im zdjęcia z tego symbolicznego rytuału przejścia, który sobie wymyśliła. Kobiety bardzo ją w tym dopingują. Widzą, jak wpłynęła na nią choroba, ten cały operacyjny stres, jak trudno jej odzyskać pełnię kobiecości, którą przecież umiała się cieszyć i zarażać nią swoje przyjaciółki. Dyskomfort fizyczny potrafi zmienić człowieka. Inicjuje rozpad dotychczasowej tożsamości. Nawet jeśli proces zdrowienia przebiegł pomyślnie to już nie ma powrotu do tego, co było wcześniej. Można udawać, że transformującego doświadczenia nie było i dalej eksploatować swoje ciało lub uznać naznaczone bliznami doświadczenie i wesprzeć konstruowanie nowej tożsamości.

Agnieszka wraca do dzisiejszego snu Małgorzaty. Zaintrygował ją. Łączy go z tym, co Małgorzata często mówi o śmierci mamy, a mianowicie o końcu symbolicznego domu, azylu do którego możesz wracać jak dziecko. Ona go utraciła. Bezpowrotnie musiała stać się dorosła, choć wtedy nie miała jeszcze takiej gotowości. Dopiero zaczynała się buntować, szkicować własny kontur. Z dystansu widać, jak późniejsze okoliczności go modyfikowały. Jakby bała się, że gdy w pełni zacznie wyrażać siebie, mówić o swoich marzeniach i potrzebach, to coś złego się wydarzy. Teraz też czuła, że jest u progu zmiany. Tym razem jednak chciała podjąć decyzję samodzielnie. Nadać życiu kierunek na własnych warunkach. Wynegocjować z losem dobre zakończenie. Nie chce czekać do śmierci taty, by stać się sobą. Woli zacząć żyć autentycznie dziś, choć sama jeszcze nie wie, co to dla niej znaczy. Zapada niezręczna cisza, którą przełamuje Aneta informując, że pora się zbierać i ruszać w drogę, na sesję, bo każda pora jest doskonała, by się otworzyć i radować życiem!

Przytulna przestrzeń studia fotograficznego. Dużo bieli, wielkie okna, gdzieniegdzie kontrastujące z czernią sprzętu oraz puchate fotele, w które chce się zapaść i niewielka sofa. Do tego drewno  i kwiaty.

Małgorzata ma na sobie czarny, jedwabny peniuar. Druga kobieta, również w czerni, od czasu do czasu podnosi aparat. Fotografuje dyskretnie. Jakby przy okazji. Obie siedzą na podłodze. Rozmawiają. Dużo w tym spotkaniu wzruszeń. Opowieść. O czym? O nowym ciele, drodze do akceptacji przemijania, odpuszczeniu presji wyglądu i definiowania swojej wartości tylko i wyłącznie poprzez atrakcyjność, o poszukiwaniu i tworzeniu własnej definicji kobiecości, o obecności we własnym życiu, o słuchaniu siebie, szczerym kontakcie z własnym ciałem i duchem, poczuciu jedności między tym, co czujesz i czego pragniesz a tym, jak i z kim decydujesz się żyć, odpuszczeniu doskonałości, a otwarciu na zwykłe życie, w którym czasem nie masz wpływu na bieg wydarzeń, ale uczysz się pogodzenia ze stratami, bliznami i otwartości na zdziwienie i zaskoczenie, nieoczekiwane zwroty akcji, które dzięki zaufaniu do siebie możesz przejść. Prawda, do której nie zawsze masz gotowość mieć dostęp. Nikt nie lubi dyskomfortu. Wytrwanie momentu niewygody wymaga od nas odwagi. Pozwolenie, by druga osoba w tej prawdzie Cię zobaczyła, a nawet zatrzymała w kadrze moment przełomu jest przebłyskiem geniuszu i oświecenia, który trudno ująć słowami. Wgląd i zaproszenie do jakości autentycznego życia. Sekundy bycia w spełnionym marzeniu. Tylko, czy Małgorzata przyjmie ten dar? Czy będzie umiała puścić przeszłość? Rozsmakować się w tym doświadczeniu i wcielić je w życie? Pierwszy raz w pełni objąć własne życie i przeżyć je po swojemu.  W zgodzie z tym, kim jest. Doświadczenie bycia widzianą pozwoliło jej zaufać i odsłoniła siebie. Zobaczyła siebie. Poczuła się ze sobą bezpiecznie. Opadły na chwilę mechanizmy obronne. Jej tożsamość uformowana przez lojalność i potrzeby innych rozpadła się. W końcu dotknęła źródła własnego istnienia. Dokonała aktu czułości i ponownych narodzin, przemiany do świata, którego jeszcze nie znała, a bardzo go pragnęła. Pojawił się w niej spokój, światło i nadzieja. Uwierzyła, że zasługuje. Zniknął wstyd, poczucie winy, przepełniła ją wdzięczność i piękno.

Gdy muzyki staje się głośniejsza Małgorzata z pewnością siebie wstaje i rusza przed siebie. Zatrzymuje się na środku i odwraca przodem do fotografki. Zrzuca z siebie peniuar niczym kameleon starą skórę. Jest w nagiej prawdzie jakby poczuła całą sobą, że wie kim jest i czego chce. Już się nie wstydzi. Jej ciało jest piękne takie, jakie jest. Blizny to jej historia, certyfikat autentyczności i akceptacji doświadczeń, świadectwo przeżytego do tej pory życia.

Z czerni wyłania się zarys gęstego lasu. Zapiera dech w piersiach. Zachwyca. Gdy wzrok się nieco przyzwyczaja można dostrzec więcej szczegółów, pojedyncze drzewa i mężczyznę. Stopił się z naturą. Jest jej częścią. Da się zauważyć, że poprawia plecak. Szuka perfekcyjnego ułożenia. Poddaje się na chwilę i przygląda otaczającej go przyrodzie. Nadal coś mu nie pasuje. Zakłóca spotkanie z absolutem. Znowu sprawdza, czy jest idealnie dopasowany. W końcu zrzuca z siebie ten plecak i zaczyna krzyczeć, z głębi brzucha niczym dzikie zwierzę.

Otwierają się drzwi od tarasu otulonego porannym słońcem. Z domu wychodzi kobieta ubrana w zwiewną, białą sukienkę. Mija stół z pięcioma krzesłami, który wygląda trochę jakby ktoś miał zaraz przyjść i zjeść przy nim śniadanie. Schodzi po schodach, prosto do ogrodu i zaczyna się poruszać w rytmie i poza rytmem. Wbiega na trawę. Skacze. Opada. Jej ciało żyje i opowiada tańcem swoją historię. Nie ma tam publiczności. Małgorzata wychodzi poza ramy estetycznych pląsów i oddaje się pasji czucia, jedności z ciałem i życiem. Nikogo nie uwodzi. Nikomu nie musi się podobać. Jest wolna od oceny, presji bycia jakąś. Dociera do drzewa. Opiera się o nie plecami. Jest lekko zdyszana i szczęśliwa. Żywa. Chwyta w dłonie promienie słońca i kładzie się na trawie. Uspokaja oddech. Czuje spokój.

Mężczyzna przestał krzyczeć. Wstaje z kolan i jak w transie idzie do najbliższego drzewa, ogromnego. Obejmuje je całą szerokością ramion. Mocno. Ciasno. Przykłada do kory twarz, blisko, jakby kładł komuś najbliższemu głowę na ramieniu. Po policzkach płyną mu łzy. Drzewo go oplata. Odwzajemnia uścisk. Obejmuje i przyjmuje wszystkie jego kawałki. Michał czule gładzi korę. Doświadcza głębokiego spotkania z czymś zdecydowanie większym od niego. Oddaje mu ciężar. Głowa odpuszcza. Napięcie znika. Drzewo dało mu oparcie. Stał się lekki. Zaczyna się śmiać. Patrzy w górę. Wyostrza mu się wzrok. Widzi więcej i wyraźniej. Dostrzega na niebie ptaki. Rozpoznaje je. Czuje, jak zaczyna się otwierać na nowe, na miłość, na zmianę narracji o sobie. Wkracza w nieznane mu dotąd obszary. Jest zdziwiony i zachwycony zarazem. Nie czuje lęku, ani dyskomfortu. Ufa sobie. Jest pewny siebie. Wie, że da radę z życiem, po swojemu, na własnych zasadach, bez presji, w zgodzie ze sobą.  

Małgorzata również widzi na niebie ptaki. Latają nad domem, tym wewnętrznym i tym ze snu.