Czułym okiem przyglądam się światu. Bardzo osobiście bądź z dystansem opowiadam o twórczym wyrażaniu siebie, o spotkaniach oraz inspiracjach arteterapeutycznych i fotograficznych.

LUSTRZANE SPOTKANIA, czyli o alternatywnych sposobach komunikacji

Dawno temu (w lutym tego roku) był taki pomysł. Opis poniżej. Odgrzebałam. Dużo się w międzyczasie wydarzyło, zmieniło. Może jednak warto do niego wrócić? Miałyśmy go realizować w duecie z Iwoną Centką, psychoterapeutką i doradczynią zawodową w Instytucie Rozwoju Osobistego Sens. To był nasz autorski sposób na opowieść o projekcie Droga do siebie – spotkania z arteterapią, który razem tworzymy.

Na zdjęciu Iwona Centka i Kasia Czajkowska

Lustrzane spotkania, dwie kobiety, dwa światy, trochę fikcji, trochę z życia wzięte, jak to w działaniach artystycznych bywa. Rozmowy świadomości i refleksyjności z podświadomością i intuicyjnym obrazem rzeczywistości. Jedna zaczynać będzie słowem, a druga jej na nie odpowie – zwizualizuje twórczo to, co poczuje, co odczuje, co się w niej otworzy, co zarezonuje. Będziemy się w sobie odbijać w myśl założenia, że ludzie w innych widzą to, co w sobie noszą. Przekonamy się jak to jest i czy tak jest? Zapraszamy Was do towarzyszenia nam w osobistych spotkaniach z arteterapią w tle, naszego sposobu na układanie się ze sobą, z emocjami, w relacjach, ze światem.

To, co mnie porywa w tych naszych artystyczno – terapeutycznych działaniach to przepływ emocji wynikający z procesu tworzenia, może wypływ? Sięgam głębiej, bezwiednie, ufając, że to tylko zabawa i nikt mnie prawdziwej nie rozpozna. Czasem bywa zbyt intymnie. Niby tworzę fikcję na potrzeby bezpiecznego dzielenia się sobą, a okazuje się, że odsłaniam kawałek duszy. Potem zadaję sobie pytanie, gdzie leżą granice otwartości? Czym mogę się podzielić, a czym nie? Na mnie opowieści zawsze działały uzdrawiająco. Lubię słuchać. Wierzę, że mądrość każdy nosi w sobie. Tylko, że nie każdy potrafi się nią dzielić. Ufam też, że ludzie, których spotkamy na naszej drodze nie są przypadkowi. Od każdego napotkanego człowieka coś dostaję. Z perspektywy czasu doceniam wartość każdej relacji, nawet tej trudnej. Z lubością biorę te lekcje pokory. Śmieję się czasem, że powinnam napisać książkę albo choćby scenariusz serialowy o perypetiach bywalców mieszkania, które wynajmuję. Niestandardowe miłości, rozstania, romanse, życiowe dramaty, artyści, dziennikarze, terapeuci, inżynierowie, szamani, wariaci, ludzie. Jeśli kogoś pominęłam – przepraszam. Jedni przychodzili, drudzy odchodzili. Moje marzenie o otwartym domu po prostu zaczęło się realizować, trochę z moim udziałem, trochę poza mną. Niektórzy pytają, czy prowadzę schronisko? Dementuję. Kuchnia jako centrum każdej społeczności jest świadkiem zwierzeń, nocnych rozmów, płaczów, śmiechów, tańców i nie tylko. Po prostu życie, z całą gamą uczuć. Ostatnio zastanawiałam się, jak to z tym moimi przyjaciółmi jest? Głośno powtarzam, że mam szczęście do ludzi. Rodzina człowiecza mi się rozrasta, mam mamę i babcię zastępczą, przybywa mi braci i sióstr. Z jednymi więzi się umacniają, z innymi rozluźniają. Ruch jest. Ja też się nauczyłam, że potrzebuję czasem pobyć sama. Może po to, by docenić wartość bycia w stadzie albo bym mogła się sobie uważniej przyjrzeć, na nowo ugruntować? Zdarza mi się słyszeć, że to nie możliwe, by być w głębokiej relacji z taką ilością osób. To prawda, te spotkania zdarzają się w tu i teraz, w otwarciu, szczerości, w bliskości. Odległość czasem ją rozluźnia, a innym razem – coś, nie wiem co? Sprawia, że czuję daną osobę i się odzywam. Bywa, że ona ma podobnie. Może to o serce chodzi? W przypływie radości lubię powtarzać – uwielbiam, kocham, wdzięcznam, czasem przytulam, a innym razem umiarkowanie się złoszcząc, z miłością miękko klnę;)

No, ale żeby nie było. Nie zawsze miałam tak różowo. Byłam bardzo samotną nastolatką i później też miewała okresy samotności, krótsze i dłuższe. Pamiętam swoją pierwszą przyjaciółkę i to uczucie szczęścia, że ona jest, a potem rozpacz, gdy musiała przeprowadzić się do innego miasta. Znajomość przetrwała do dziś, ale wtedy to był dla mnie jakiś dramat, że jak to? Zostanę sama? W poznawaniu nowych ludzi zawsze istnieje jakieś ryzyko. Początkowo moim sposobem na przełamywanie nieśmiałości był aparat. Byłam i mnie nie było. Przecież ja tylko robię zdjęcia. Mogłam się schować.