Czułym okiem przyglądam się światu. Bardzo osobiście bądź z dystansem opowiadam o twórczym wyrażaniu siebie, o spotkaniach oraz inspiracjach arteterapeutycznych i fotograficznych.

LEKCJA PROSTOTY

LEKCJA PROSTOTY, czyli o tym jak szczegóły załatwiły to, co najważniejsze, a mianowicie mój debiut w roli mówiącej w filmiku nr 2 (nr 1 zdezaktualizował się przez dynamicznie zmieniającą się sytuację – opisałam tutaj). Nagranie o arteterapii unicestwiła chęć zrobienia czegoś bardzo dobrego, co realnie jest teraz niemożliwe i teoretycznie o tym wiem, ale praktycznie podjęłam wyzwanie lub wymówkę. Cóż, to wcale nie jest takie proste pokazać siebie publicznie, z głosem, gestem, nadmimiką i obawami, że komuś na pewno się nie będzie podobało. Tak, zajmuję się pierdołami, a pomijam całą istotę. Może brakuje mi odwagi, bo to, czym chcę się dzielić jest osobiste.

Długo się nad tym zastanawiałam, czy to słuszna decyzja, przecież mogłabym powołać się na autorytety, pocytować trochę mądrych książek o arteterapii, a ja postanowiłam sięgnąć do inspiracji z własnych doświadczeń arteterapii i autoarteterapii, czyli z pracy. Opowiedzieć Wam o tym, jak ogromnym wsparciem może być twórcza zabawa, artystyczne wyrażenie emocji, uczuć, metafory i symboliczne ich przekształcanie, wychodzenie z bezruchu poprzez kreatywne działanie.

Cały pomysł na to, że jednak sama będę opowiadać i filmowo dawać Wam inspiracje pojawił się, gdy patrzyłam na obraz, który wisi w pracowni. Nie oceniam go. On jest poza kategoriami ładne czy brzydkie. Jest ważny, po prostu. Dlaczego? Jest opowieścią o moim zdrowiu, które przez chwilę było totalnie poza mną.

Nie będę opowiadać o szczegółach, ale cała sytuacja wyglądała dość poważnie. Szybkie badania, zaniepokojeni lekarze i rodzinne czarnowidztwo, a do tego mój wstyd i przerażenie. Moja dyskrecja i słowa, które dudniły w mojej głowie: „Jak zachorujesz będziesz sama. Wszyscy się odwrócą. Własnej rodziny już nie będziesz miała. Tylko operacja.”, itp. itd. Rodzaj troski, który odcina nadzieję. Do tego diagnostyka z googla (bo po co tak długo czekać na wyniki) i można umierać. Byłam załamana. Rozproszona. Rozkojarzona. Właściwie nie pamiętam dokładnie momentu olśnienia, że mam jeszcze arteterapię, że innym staram się nią pomóc, więc może teraz moja kolej?

Zdjęłam ze ściany obraz, bo śniło mi się, że maluję. Oczyszczam. Tak, poczułam, że ja muszę tu pewne tematy pooczyszczać. To, że ktoś był chory, to nie znaczy, że ja będę. Koniec. Byłam jak w transie. Malowałam, a tak naprawdę to wywalałam, to czego nie umiałam powiedzieć, co chowałam przed sobą i światem, a potem zaczęłam bawić się, że ja uzdrawiam te swoje narządy, daję im siłę. Ba, ja nawet moim babkom te narządy uzdrawiam. Taka byłam hojna. Co się mam ograniczać? Kolor tu, kolor tam. Kto powiedział, że pomarańcze nie mogą rosnąć na tym samym drzewie, co jabłka? Tak, z tego mojego twórczego procesu powstało drzewo, a ja zaczęłam szukać pomocy, pytać. Dostałam dużo wsparcia i potrzebnych informacji. Uspokoiłam się. Wiedziałam już kogo poprosić o pomoc. Zaczęłam się też chronić przed „czarnymi fantazjami” moich bliskich.

fot. M. G. i ja;)
fot. M. G. i ja;)

No i to, co jest najpiękniejsze w tej całej historii – jestem zdrowa. Coś, co było i niepokoiło – wchłonęło się. Objawy zniknęły. Zadowolony lekarz powiedział mi tylko, że tak się czasem dzieje i trzeba się cieszyć. Doceniłam i odetchnęłam. Poczułam radość i możliwość, że wszystko może się wydarzyć. Zapomniałam w między czasie kilka razy, a teraz przypominam sobie i Wam 😉

fot. M. G. i ja;)

Nie wiem, co ostatecznie pomogło? Wierzę za to, że arteterapeutyczny proces zmiany mojego myślenia był wspierający. Wyjście od paniki i bezradności do ruchu (sprawcze machanie pędzlem) i transformowania myślenia na takie, które wspiera dobrostan. Spokój.

No, a teraz poproszę Was byście trzymali kciuki, co bym już nagrała Wam małą inspirację 🙂 Taką prostą na początek 😉 Znajdziecie ją na facebooku Czułe Oko – fotografia portretowa i arteterapia.

fot. M. G. i ja;)
tło by NOWA FALA / Małgorzata Olejniczak